Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Holly kończy studia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Holly kończy studia. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 1 lipca 2012

Piły na chodzie

Neil napisał w poniedziałek 25 czerwca 2012 o 14:38

Poleciałem do Anglii, gdzie wziąłem udział w artystycznym występie Amandy i obejrzałem pierwszy prawdziwy, nagłośniony koncert jej zespołu. (Śpiewałem Psycho Leona Payne'a stojąc pomiędzy dwoma konkurującymi ze sobą muzykami grającymi na piłach.) Stamtąd pojechaliśmy do Utrechtu na ślub Alyson, siostry Amandy i żeby spędzić trochę czasu z moją córką-modystką, Holly, która uzyskała właśnie dyplom i posiada państwowe uprawnienia modystki, czyli przestała być tylko modystką-adeptką.

(Zdjęcie: Elliott Franks. Pozostałe zdjęcia tutaj. Od lewej: w cieniu Chad Raines, Adrien Stout z The Tiger Lilies, ja oraz Michael McQuilken. I trochę kwiatów.)

W samolocie, w drodze do Wielkiej Brytanii, skończyłem pisać kolejną powieść. Nie jestem jeszcze pewny, czy będzie nosiła tytuł Lettie Hempstock's Ocean [Ocean Lettie Hempstock] czy nie. Wydaje mi się, że to dobra książka – a przynajmniej jest to książka prawdziwa, jestem z niej dumny, a ocena czy jest dobra czy nie będzie należała do innych. Pomimo tego, że główna bohaterka ma siedem lat, jest to książka dla dorosłych. A przynajmniej tak mi się wydaje.

Teraz robię z nią różne rzeczy, między innymi martwię się, że mogłaby mieć lepszy tytuł i czytam ponownie i gdzie tylko mogę – poprawiam, żeby wszystko było lepsze, bardziej zrozumiałe i straszniejsze. Ale jest to nowa powieść dla dorosłych, jeszcze w lutym nie wiedziałem, że ją napiszę i ogromnie cieszę się, że istnieje.


Po powrocie w domu czekała na mnie książka Chu's Day [Dzień Chu] w wersji wydrukowanej, ale jeszcze przez złożeniem w książkę (tzw. F&G). Takie nieoprawione egzemplarze trafią do księgarzy, bibliotekarzy i innych osób, które będą decydować, ile egzemplarzy książki, która jeszcze nie została wydrukowana, chcą zamówić.

Dzień Chu to moja pierwsza książka napisana z myślą o tak małych dzieciach. Takich, które jeszcze nie potrafią czytać. Takich, które dopiero co zaczęły chodzić. O takich dzieciach. Mam nadzieję, że przypadnie im ona do gustu, a przynajmniej spodobają im się niesamowite ilustracje Adama Rexa.

...

Z wyprzedzeniem ostrzegam, że w piątek 19 czerwca o 8:30 czasu brytyjskiego rusza sprzedaż biletów na Festiwal Książki w Edynburgu.

W tym roku pojawię się tam tylko na jeden punkt programu: w poniedziałek 13 sierpnia o 20.
Chris Riddel jest artystą rezydentem festiwalu i będę z nim rozmawiał o dziesięcioleciu wydania Koraliny. (Oto jubileuszowe brytyjskie wydanie.)



Wystąpię również 21 lipca w Edinburgh Playhouse jako Głos Książki w ostatnim spektaklu na trasie słuchowiska Autostopem przez Galaktykę, która właśnie trwa. (Informacje na temat trasy są na http://www.hitchhikerslive.com/tour-dates.html, a biletów na niektóre przedstawienia już nie ma. Ale do Edynburga jeszcze są.)

(Może będę robił w Edynburgu coś jeszcze. Jak tylko się dowiem o szczegółach  – napiszę tutaj.)

Jestem bardziej niż zwykle zmęczony lotem... Pisałem sobie, a nagle świat zrobił się płaski i dziwaczny, co chyba oznacza, że powinienem przestać pisać i albo pójść pobiegać albo uciąć sobie drzemkę.

Chciałbym móc zrobić obie te rzeczy jednocześnie. Ale wtedy mógłbym obudzić się gdzieś nie pamiętając jak tam trafiłem i nie wiedząc, jak stamtąd wrócić...


Tagi:
Dzień Chu, Koralina, Edynburg, Festiwal Książki w Edynburgu, Elliott Franks, Holly kończy studia, Lettie Hempstock's Ocean czy jakkolwiek w końcu będzie się nazywało, niebezpieczeństwa biegania we śnie

poniedziałek, 28 maja 2007

Dni zdobywania tytułów...

Neil napisał w niedzielę, 27 maja 2007

No, to jest ostatni tydzień Holly w Bryn Mawr, dostaje swój stopień naukowy...

W obecności jej brata i siostry...


A to jest kilka zdjęć Mika i Maddy z dzisiaj rana, kiedy Mike został magistrem w Brown.



A jeśli zastanawialiście się, co jest na ostatnim zdjęciu, to przedstawia ono mnie i Maddy wczoraj wieczorem i jest trochę zamazane, mnie zaczęła rosnąć drapiąca broda, no i nie jestem pewien, kto je zrobił, ale nie było żadnych innych moich zdjęć na aparacie, głównie dlatego, cóż, to mój aparat i to ja robiłem zdjęcia. Jestem pewien, że będzie pełno przyzwoitych zdjęć także ze mną na aparacie Holly, zobaczycie.

Poza tym piszę to z osiemdziesięciofuntowym psem leżącym mi na stopach. Wygląda na zadziwiająco zadowolonego z tego, że wróciłem.

sobota, 19 maja 2007

Natura infekcji

Mam na dysku zbyt wiele wstępów do różnych rzeczy, więc pomyślałem, że wyciąnę parę nigdy nie wykorzystanych, głównie do książek, których nakład został już wyczerpany.

Idę dziś do Holly na uroczystość rozdania dyplomów. A przecież jeszcze nie tak dawno pisałem na blogu, że wybiera się na uczelnię oraz o tym, co robiliśmy tydzień wcześniej.

W każdym razie, w ciągu najbliższych tygodni dostaniecie parę wstępów. To pochodzi z opowiadania o Doktorze Who autorstwa Paula McCauleya, którą opublikował Telos w 2003r. Książka nosi tytuł “Oko tygrysa” i pojawiła się parę lat przed tym, jak obecna ekipa tak dobrze na nowo wskrzesiła Dr Who.

Natura infekcji

Lata mijają, a dysputy na temat, czy fikcja wywiera wpływ na czytelnika lub widza, wciąż trwają. Czy brutalna beletrystyka wywołuje brutalność u czytelnika? Czy przerażająca fikcja kreuje widza, który jest przerażony lub też uniewrażliwiony na strach?

Odpowiedź nie mnie ani “tak”, ani “nie”. Odpowiedź brzmi “tak, ale”.

Gdy byłem mały, dorośli zawsze narzekali, że Dr Who był zbyt przerażający. Jednak pominęli, jak sądzę, o wiele bardziej niebezpieczny wpływ Dr Who: że ma naturę wirusa.

Oczywiście, że był przerażający. Bardziej lub mniej. Wiele fragmentów oglądałem zza kanapy, a napięcie przy zakończeniu odcinka sprawiało, że cieprpła mi skóra oraz że czułem się zły i oszukany. Ale z tego, co mogę powiedzieć, strach nie miał na mnie najmniejszego wpływu w trakcie dorastania. Prawdziwym powodem do skarg, tym, czego rodzice powinni się bać i na co powinni byli narzekać stanowiło to, co robił z wnętrzem mojego umysłu. Jak malował mój wewnętrzny krajobraz.

W wieku trzech lat, kiedy w przedszkolu pani Pepper robiłem z innymi dziećmi Daleków z małych buteleczek po mleku, wpadłem po uszy, ale o tym nie wiedziałem. Wirus zabrał się do roboty.

Tak, bałem się Daleków, Zarbi i całej reszty. Ale wyciągnąłem inne, dziwniejsze, ważniejsze lekcje z sobotnich emisji w porze popołudniowej herbaty.

Po pierwsze, zostałem zainfekowany ideą, że istnieje nieskończona ilość światów, tylko o krok stąd.

Natomiast drugą częścią wiedzy było to: niekóre rzeczy są większe w środku niż na zewnątrz. I, prawdopodobnie, niekórzy ludzie też są większi w środku niż na zewnątrz.

A to był dopiero początek. Książki pomogły infekcji- pierwsza część "Świata Daleków" oraz różne wydania Dr Who Annual w twardej oprawie. Zawierały pierwsze opowiadania SF jakie napotkałem. To przez nie zacząłem się zastanawiać, czy gdzieś tam daleko istnieją podobne rzeczy...

Jednak największa szkoda miała dopiero nadejść.

To ona: kształt rzeczywistości- sposób, w jaki postrzegam świat- istnieje tylko z powodu Dr Who. W szczególności dzięki “The War Games” z 1969r., wieloczęściową serię, która miała się stać łabędzią pieśnią Patricka Troughtona.

Oto, co zostało dla mnie z “The War Games”, kiedy wpominam je, ponad trzy dekady odkąd je widziałem: Doktor i jego asystenci znajdują się w miejscu, gdzie walczą armie: nieskończone pole bitwy pierwszej Wojny Światowej, na które zostały trasportowane armie z ogółu czasu, porwane ze swoich pierwotnych czasoprzestrzennych lokacji i zmuszone do walki przeciwko sobie. Dziwna mgła przedziela armie i strefy czasowe. Podróż pomiędzy strefami jest możliwa, dzięki białym, pobobnym do pudełek konstrukcji, o rozmiarze i kształcie zbliżonym do niewielkiej windy lub, bardziej prozaicznie, publicznej toalety: wchodzisz w roku 1970, wychodzisz w Troi, Mons lub Waterloo. Tylko że nie wychodzisz naprawdę w Waterloo, ponieważ tak naprawdę jesteś na wiecznej płaszczyźnie, a za tym wszystkim stoi zły geniusz, który zebrał armie, umieścił je tutaj i używa białych pudełek, by móc przemieszczać straże z miejsca na miejsce, poprzez mgły czasu.

Pudełka nazywały się SIDRAT. Nawet mając osiem lat udało mi się to jedno zrozumieć.

W końcu, nie mając innej opcji, niezdolny do rozwiązania historii w inny sposób, Doktor- który, jak się dowiadujemy, jest teraz zbiegiem- wzywa Władców Czasu, własnych ludzi, by zakończyli całą sprawę. A on sam zostaje złapany i ukarany.

To było wspaniałe zakończenie dla ośmioletniego chłopca. Była w tym ironia, którą się rozkoszowałem.

Obejrzenie “The War Games” byłoby teraz bez wątpienia niedobrym posunięciem. I tak już za późno, szkoda zaostała wyrządzona. Przedefiniowała rzeczywistość. Wirus zadomowił się na dobre.

Obecnie, jako poważany pisarz w średnim wieku, wciąż doświadczam nieokreślonego, lecz nieustającego poczucia możliwości, gdy wchodzę do windy, szczególnie małej z białymi ścianami. To, że do tej pory drzwi, które się otworzyły, zawsze zrobiły to w tym samym czasie i świecie, a nawet w tym samym budynku w którym zacząłem, wydaje się całkowicie przypadkowe- dowód braku wyobraźni ze strony reszty wszechświata.

Nie mylę tego, co nie miało miejsca z tym, co stać się nie mogło, i w moim sercu, Czas i Przestrzeń są nieskończenie plastyczne, przepuszczalne, łamliwe.

I wyznam coś jeszcze.

W moim umyśle, Doktorem był William Hartnell, a także Patrick Troughton. Wszyscy inni Doktorzy byli aktorami, choć Jon Pertwee i Tom Baker grali prawdziwych Doktorów. Reszta z nich, nawet Peter Cushing, udawali.

W moim umyśle Władcy Czasu istnieją i są niepoznawalni- pierwotne siły, które nie mogą być nazwane, jedynie opisane: Master, Doctor itd. Wszystkie wyobrażenia domu Władców Czasu są, w moim umyśle, całkowicie niekanoniczne. Miejsce, w którym istnieją, nie może być przedstawione, ponieważ jest poza zdolnością wyobrażania. To zimne miejsce, które istnieje jedynie w biało-czarnej formie.

Najprawdopodobniej to dobrze, że nigdy nie dobrałem się do Doctora. Tak wielu zdarzeń bym nie stworzył.

Ostateczne powiązanie z Dr Who- ponownie z workowatospodniowej ery Troughtona, kiedy niekóre rzeczy były dla mnie bardziej prawdziwe- ukazało się, patrząc z perspektywy czasu, w serialu telewizyjnym “Nigdziebądź”.

Nie w oczywistych miejscach- na przykład decyzji BBC, że “Nigdziebądź ma być nakręcone na taśmie, jako półgodzinne odcinki. Nawet nie w postaci Marquisa de Carabas, którą napisałem- a Paterson Joseph odegrał- tak jakbym tworzył Doktora od początku i chciał stworzyć go tak tajemniczym, tak niewiarygodnym i tak dziwacznym jak wcielenie Williama Hartnella. Natomiast w samym pomyśle, że pod tym światem istnieją inne, że London sam w sobie jest magiczny i niebezpieczny oraz że podziemne tunele są w każdym szczególe tak odległe i tajemnicze, że mogłyby kryć w sobie yeti niczym odległe Himalaje. Pisarz i krytyk Kim Newman podczas kręcenia “Nigdziebądź” zwrócił mi uwagę, że pomysł ten zaczerpnąłem zapewnie z historii z ery Troughtona nazwanej “The Web of Death” (“Śieć śmierci”)

Kiedy to powiedział , zrozumiałem, że trafił w sedno, kiedy przypomniałem sobie ludzi z latarkami odkrywająych podziemie, wiązki światła przełamujące ciemność. Wiedza, że istnieją światy pod spodem... tak, właśnie stąd ją wziąłem.

Zdałem sobie sprawę z przerażeniem, że skoro złapałem wirusa, obecnie zarażam innych.

Co jest, prawdpopodobnie, jedną ze wspaniałości Dr Who. Nigdy nie umiera, bez względu na nic. Jest wciąż poważny i wciąż niebezpieczny. Wirus krąży, choć niewidoczny i zagrzebany, niczym zbiorowa mogiła po epidemii.

Nie musisz mi wierzyć. Nie teraz. Ale powiem ci jedno. Następnym razem, gdy wejdziesz do windy w obskurnym biurze i pomkniesz w górę paręnaście pięter, wtedy, tuż zanim otworzą się drzwi, zastawnowisz się, choćby przez chwilę, czy za nimi natrafisz na jurajską dżunglę, księżyce Plutona lub też w pełni wyposażony dom przyjemności w samym sercu galaktyki...

Wtedy właśnie odkryjesz, że także jesteś zainfekowany.A wtedy drzwi się otworzą, zgrzytając niczym cierpiący wszechświat, a ty zmrużysz oczy oślepiony światłem odległych słońc i zrozumiesz...

NEIL GAIMAN
19 sierpnia, 2003r.