Neil napisał w poniedziałek, 9 stycznia 2012 o 17:24
Kolejny dzień z rekordowo wysokimi temperaturami. Cieszy mnie to głównie dlatego, że zadziwiająco przyjemnie jest spacerować z psami bez wielu warstw ochronnych odzieży, maski narciarskiej itp. Oznacza to również, że ule mają znacznie większe szanse na przetrwanie tej zimy.
A propos:
Cześć, Neil
Być może spodoba ci się ten artykuł o pszczelarstwie:
Wszystkiego dobrego,
Helana
Rzeczywiście mi się podobał. (Gwoli informacji: choć nie znam osobiście nikogo takiego uważam że ci, którzy praktykują dietę wegańską ze względów etycznych słusznie nie jadają migdałów, ogórków, żurawiny i innych owoców/warzyw/orzechów zapylanych przez obwożone po całym kraju pszczoły. Moim zdaniem takie pszczoły są wykorzystywane i karygodnie traktowane. Nie widzę za to, dlaczego ci weganie mieliby nie jeść miodu z niewielkich, lokalnych pasiek.)
W piątek listonosz dostarczył wiele wspaniałych rzeczy, w tym pudło nowego wydania Księgi dżungli Rudyarda Kiplinga, do którego napisałem przedmowę.
Jeden z powodów, dla których lubię pisać przedmowy (a dokładniej: lubię, kiedy już je napisałem, bo wcale samego pisania nie lubię. Przypomina to odrabianie prac domowych i zawsze zajmuje mi o wiele więcej czasu, niż kiedy się tego podejmuję) jest taki, że lubię pokazywać innym rzeczy, które mi się podobają, zazwyczaj nawet bardzo, i tłumaczyć dlaczego tak jest. W przedmowie nie da się wyjaśnić wszystkiego i wcale nie powinno się próbować. Dobrze napisany wstęp działa trochę tak jak polecanie znajomej miasta, w którym nigdy nie była. Opowiada się jej do których restauracji koniecznie musi zajrzeć, jakie miejsca podobały ci się najbardziej, kiedy byłeś tam ostatnio i dodaje kilka ciekawostek, o których pewnie wiedzą tylko sami mieszkańcy.
Uwielbiam prozę M. Johna Harrisona, uwielbiam jego książki, a seria Viriconium jest moim zdaniem fascynująca i zachwycająca, dlatego też chciałem ją wydać w ACX w ramach linii audiobooków
.
Kilka lat temu napisałem przedmowę do amerykańskiego wydania Viriconium (wstęp do brytyjskiego napisał Iain M. Banks, więc nawet ci z Was, którzy książkę mają, mogą mojego nie znać).
Oto co napisałem:
O Viriconium: kilka uwag w ramach wstępu
Z ludzi zawsze wyłaniają się ich własne rozczarowania, wiek i rozkład. Dlaczego nie podejrzewają nigdy czym się staną, skoro ich twarze zawierają już twarz, która za dwadzieścia lat stanie się ich własną?
A Young Man's Journey Towards Viriconium [Podróż młodego człowieka do Viriconium]
A ja spoglądam na cykl Viriconium M. Johna Harrisona i zastanawiam się, czy Pastelowe miasto wiedziało, że wyłoni się z niego W Viriconium lub znajdująca się na jego kartach rozdzierająca serce Podróż młodego człowieka do Viriconium. Czy wiedziało, czym się stanie.
Kilka tygodni temu znalazłem się na drugim końcu świata, w centrum Bolonii, ozdobionego wieżami i zabarwionego promieniami zachodzącego słońca średniowiecznego miasta ukrytego w zaciszu współczesnego włoskiego miasta o tej samej nazwie. Byłem w niewielkim antykwariacie, gdzie pokazano mi Codex Seraphinianus. Książka stworzona przez grafika Luigiego Serafiniego jest właściwie dziełem sztuki. Zawiera tekst, ale użyty alfabet przypomina kod w języku obcych, a ilustracje (dotyczące takich dziedzin życia, jak ogrodnictwo, anatomia, matematyka z geometrią, kry karciane, uprzęże dłużące do latania i labirynty) nieszczególnie przypominają to, co wiemy i z czym spotykamy się w naszych czasach i w naszym świecie. Na jedej z ilustracji kochająca się para przeistacza się w odpełzającego krokodyla. Natomiast zwierzęta, rośliny i idee są na tyle dziwne, że książka zdaje się pochodzić z odległych czasów lub bardzo odległej krainy. Z braku lepszego wyjaśnienia można nazwać ją właśnie sztuką. I kiedy opuściłem niewielki antykwariat, wyszedłem na udekorowane kolumnami, zacienione ulice Bolonii trzymając w ręku tomik niemożliwości, poczułem się, jak w Viriconium. I jest to dziwne tylko dlatego, że dotąd zawsze utożsamiałem Viriconium z Anglią.
Viriconium, dzieło M. Johna Harrisona, Pastelowe miasto na Popołudniu świata. Dwa miasta w jednym, w którym nic nie jest stałe, wszystko zmienia się w kolejnych opowieściach, poza rozsypanką miejsc-nazw, choć nigdy nie mam pewności, czy ta sama nazwa w innym opowiadaniu wciąż opisuje to samo miejsce. Czy Bistro Californium jest stałą? A Henrietta Street?
M. John Harrison, dla przyjaciół "Mike", to średniego wzrostu człowiek o szelmowskim wyglądzie, który zwykł reagować z entuzjazmem i przejęciem. Na pierwszy rzut oka wydaje się wiotki, lecz już po chwili widać, że skonstruowany jest ze sprężyn i twardych, skórzanych rzemieni i nie dziwi wcale fakt, iż Mike uprawia wspinaczkę, bo bez trudu można wyobrazić sobie, jak w zimny, mokry dzień czepia się ściany, znajduje oparcie w niewidocznych praktycznie wyłomach i pnie się do góry w walce człowieka ze skałą. Znam Mike'a ponad dwadzieścia lat. W tym czasie jego włosy zjaśniały do budzącego respekt srebra, ale on sam jakby wciąż młodnieje. Zawsze go lubiłem i od zawsze byłem nieco onieśmielony jego twórczością. Kiedy o niej opowiada przestaje być szelmowski i staje się wręcz opętany. Pamiętam, jak podczas spotkania w Instytucie Sztuki Współczesnej starał się wyjaśnić publiczności naturę prozy fantastycznej: opisał człowieka stojącego na ulicy w wietrzny dzień, spoglądającego na odbicie świata w witrynie sklepu, który nagle zauważa w tym odbiciu zupełnie niewytłumaczalny deszcz iskier. Ten obraz sprawił, że zjeżyły mi się włosy na karku i to wrażenie pozostało do dziś, choć zupełnie nie potrafiłbym tego wytłumaczyć. To jakbym chciał wytłumaczyć, na czym polega proza Harrisona, czego podejmę się w tym wprowadzeniu i co najprawdopodobniej zakończy się porażką.
Zdarzają się pisarze z prawdziwego zdarzenia i oczywiście M. John Harrison jest jednym z nich. Elegancko przemieszcza się pomiędzy gatunkami, jego twórczość jest mądra i klarowna, opowiadania bywają wydawane jako fantastyka naukowa lub fantasy, jako horror lub literatura piękna. W każdej z kategorii zdobywa nagrody i sprawia wrażenie, jakby robił to bez najmniejszego wysiłku. Jego proza sprawia mylne wrażenie prostoty, a każde słowo umieszczone jest dokładnie przemyślane i umieszczone w miejscu, które pozwoli wywołać najlepszy efekt i wyrządzić najwięcej szkód.
Opowiadania o Viriconium, które odziedziczyło nazwy miejsc i poczucie dyskomfortu po dawno zapomnianym rzymskim mieście z Anglii – jak podaje historyczna strona internetowa: angielscy antykwariusze preferowali nazwę "Uriconium", zamorscy uczeni "Viroconium" lub "Viriconium", sugerowano też "Vriconium". Antyczne źródła nie są co do tego zgodne. – to fantazje, trzy powieści i garść opowiadań, które przyglądają się naturze sztuki, magii, języka i władzy.
Jak już wspomniałem, i jak sami odkryjecie, w Viriconium nic nie jest stałe. Przy każdej wizycie w mieście coś się zmieniło w nim lub w nas. Natura rzeczywistości przekształca się i przesuwa. Opowiadania o Viriconium to palimpsesty i pod ich powierzchnią widoczne są inne opowieści i inne miasta. Opowieści zwiastują inne opowieści. Wątki i postaci powracają, jak tasowane i rozdawane ponownie karty Tarota.
W porównaniu do kolejnych opowiadań Pastelowe miasto w prosty sposób przedstawia tematykę prozy Harrisona, tak jakby skomplikowany motyw muzyczny po raz pierwszy usłyszeć w wykonaniu orkiestry dętej. To SF osadzone w przyszłości tak dalekiej, że przeistacza się w fantasy, a opowiadania czyta się jak scenariusz znakomitego filmu, zawierającego zarówno zdrady, sceny bitewne, jak i ostrożnie wymierzoną ilość elementów popularnych i sensacyjnych. (Przy czytaniu po raz kolejny przypomina mi Michaela Moorcocka, a w swojej atmosferze znużenia i końca czasów – Jacka Vance'a i Cordwainera Smitha.) Lord tegeus-Cromis (który uważał się za lepszego poetę niż szermierza) zbiera pozostałości legendarnej drużyny Methven, by chronić Viriconium i jego młodą królową przed najeźdźcami z Północy. Jest tam karzeł i bohater, księżniczka, wynalazca i zagrożone miasto. Historia ta pozostawia też słodko-gorzki posmak, którego zwykle nie spodziewa się po tego typu powieści.
Tytuł Skrzydlaty sztorm pochodzi z pierwszej części cyklu i jest zarówno jej kontynuacją, jak i pomostem do opowiadań i kolejnych powieści. Książka ta mówi, moim zdaniem, językiem trudniejszym do zrozumienia, bogatszym i bardziej barokowym. Chwilami przywodzi mi na myśl Mervyna Peake'a, ale sprawia równocześnie wrażenie, że jej autor to ktoś sprawdzający jak daleko może posunąć się ze słowami, zdaniami, opowieścią.
Następnie proza Harrisona przestaje być barokowa, staje się przejrzysta, ale to przejrzystość zwodnicza. Jak jej poprzedniczki, W Viriconium jest powieścią o bohaterze próbującym uratować księżniczkę, opowieścią o karle, wynalazcy i zagrożonym mieście, ale po rozległych połaciach pierwszej książki w tym wypadku pozostaje tylko kameralna i osobista opowieść o złamanym sercu, sekretach i pamięci. Bogowie powieści są nieokrzesani i nieodgadnieni, a nasz bohater ledwie rozumie naturę historii, w której sercu się znalazł. Wydaje się, że ta powieść jest mi bliższa, niż poprzednie – rozczarowania i rozkład wykluwające się dopiero we wcześniejszych historiach zdążyły wyłonić się w całości, jak przeistaczający się z poczwarki motyl lub uwolniony ze swego kokonu metalowy ptak.
Opowiadanie osnute wokół trzech powieści to historie ucieczek, zazwyczaj nieudanych. Opowiadają o władzy i polityce, o języku i podstawach struktury rzeczywistości. Opowiadają również o sztuce. Są nieuchwytne jak woda, ulotne jak deszcz iskier i równie trwałe i naturalne, co formacje skalne.
Opowiadania i powieści o Viriconium dotyczą takich dziedzin życia, jak ogrodnictwo, anatomia, matematyka z geometrią, kry karciane, uprzęże dłużące do latania i labirynty. Opowiadają również o sztuce.
Po opuszczeniu Viriconium Harrison stworzył kilka arcydzieł w tym i innych gatunkach: Climbers, niezwykła powieść o wspinaczach i eskapizmie podejmuje wątki z "Podróży młodego człowieka do Viriconium" i przenosi je na grunt mainstreamowej literatury; The Course of the Heart ["Droga serca"], która przenosi je do fantasy, chwilami nawet do horroru; transcendentna i wijąca się powieść SF Światło, kolejna opisująca nieudane ucieczki: od nas samych, z naszych światów, od własnych ograniczeń.
Dla mnie przeczytanie Nocy Viriconium oraz W Viriconium po raz pierwszy stało się prawdziwym objawieniem. Natknąłem się na nie jako młody człowiek, pół życia temu. I wspomnienie pierwszego spotkania z prozą Harrisona jest równie wyraźne, jak wyraźnie widać rzeczy w górskim strumieniu - i równie zimne. Jego opowiadania poplątały się w mojej pamięci ze wspomnieniami czasów, kiedy czytałem je po raz pierwszy: lata rządów Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii powoli stają się mityczne. Wszystko było aż nazbyt jaskrawe, ale żyliśmy w tych wyjątkowych czasach i w opowiadaniach tych miasto ma więcej niż tylko trochę charakterystycznego posmaku Londynu, a złośliwość Mammy Vooley ma w sobie coś z arogancji samej Thatcher (i rzeczywiście, kiedy Harrison zaadaptował opowiadanie The Luck in the Head w formie powieści graficznej ilustrowanej przez Iana Millera, postać Mammy Vooley wyraźnie została narysowana jako Margaret Thatcher).
Kiedy teraz czytam cykl po raz kolejny, klarowność prozy jest wciąż godna podziwu, ale bardziej niż kiedykolwiek doceniam jego postaci. Są pełne wad, są zranione i wciąż poszukują sposobów porozumienia się ze sobą nawzajem, wciąż zdradzane przez język, tradycję i siebie samych. I zdaje mi się teraz, że każde odwiedzane przeze mnie miasto to pewien aspekt Viriconium, że miasto górne i dolne jest w Tokio i w Melbourne, w Manili i w Singapurze, w Glasgow i w Londynie, a Bistro Californium jest tam, gdzie uda się na nie trafić albo tam, gdzie go potrzebujesz albo zwyczajnie jest tym, czego potrzebujesz.
M. John Harrison w swej twórczości trzyma się mocno skalnych ścian, znajduje niewidoczne załomy i uchwyty, których nie powinno tam wcale być. Poprzez opowieść ciągnie nas za sobą do góry i przeciąga na drugą stronę lustra, gdzie wszystko wygląda prawie tak samo, poza tym deszczem iskier...
Neil Gaiman
Lotnisko Narita, 25 lipca 2005
...
Tyle.
Oto dlaczego Viriconium mi się podoba.
Oto kilka rzeczy, o których należy pamiętać odwiedzając Viriconium.
Viriconium znajdziecie w najbliższej Indie Bookstore lub online:
Audiobooka, z którego jestem tak dumny, można posłuchać na
.
.
Aha, adumbrate [powyżej: "zwiastować" - przyp. noita] oznacza naszkicować, przedstawić w zarysie, zapowiadać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz