czwartek, 19 czerwca 2014

Gaiman chce się nudzić - wywiad

Tłumaczenie pełnej wersji wywiadu przeprowadzonego w audycji radiowej Studio 360 przez Kurta Andersona
http://www.studio360.org/story/neil-gaiman-wants-to-be-bored/#bonus

Część pierwsza: o przyszłych planach, Oceanie, wspomnieniach z dzieciństwa i doświadczeniach w Jordanii

Kurt Anderson: Kiedy widzieliśmy się ostatnio mówiłeś, że nie masz kariery tylko listę rzeczy do zrobienia, napisaną w wieku 15 lat: napisać komiks, powieść, film… Co jeszcze zostało?

Neil Gaiman: Musical. Mocno czuję, że to jest jeszcze jedna rzecz, którą naprawdę chciałbym zrealizować: napisać coś na scenę. Na pewno sztukę i musical. To jeszcze nade mną wisi.

KA: Napisałbyś muzykę, teksty piosenek, scenariusz?

NG: Raczej scenariusz (book), przynajmniej za pierwszym razem, i chciałbym współpracować z doświadczonym autorem piosenek, pod warunkiem, że nie będzie to moja żona.

KA: Czyli właśnie ogłaszasz nam swój rozwód?



NG: Skądże! Dla mnie aby pozostać w związku małżeńskim ważne jest, by poza drobnymi projektami za dużo ze sobą nie pracować. Nie wyobrażam sobie, żebym po całym dniu pracy nie mógł wrócić do domu, położyć się do łóżka i ponarzekać żonie, mówiąc „nie uwierzysz z kim muszę pracować!”. To znaczy mógłbym, ale to byłoby mocno dziwne. Zwłaszcza jakby ona mówiła dokładnie to samo.

KA: Zacząłeś pisać Ocean na końcu drogi specjalnie dla żony, ale czy myślałeś równocześnie o wydaniu powieści i innych czytelnikach? Czy musiałeś przemyśleć niektóre rzeczy, kiedy stała się ona książką nie tylko dla Amandy?

NG: Myślę, że kiedy kończyłem pisać Ocean, byłem już gotowy pokazać go światu, ale nie sądziłem, że światu się on spodoba. Brzmi to straszliwie nieszczerze, ale dla mnie jest to książka znacznie bardziej osobista, szczera i bardziej krępująca, niż fikcja literacka, którą zwykle tworzę.

KA: W porównaniu do innych twoich książek ta w pewnym sensie sprawa wrażenie pierwszej, wręcz debiutanckiej powieści. Nie w kwestii warsztatu, tylko tematyki zawartych w niej doświadczeń osobistych.

NG: Absolutnie tak! Rzeczywiście zapuszczam się tam na obszary, których normalnie nie poruszyłbym w książce. Po napisaniu wręczyłem ją redakcji, bardzo po angielsku, niezręcznie, nieśmiało i przepraszająco. Im się spodobało, ale dopiero po wydaniu i otrzymanych recenzjach – a zrzuciliśmy Dana Browna z 1. miejsca listy bestsellerów NYT – uświadomiłem sobie, że ludziom się to podoba.

KA: Nie wiem, czy nie były to wręcz najlepsze recenzje, jakie kiedykolwiek dostałeś.

NG: Dokładnie. I to od osób, które zrozumiały o co mi chodzi, którym podobało się, co zrobiłem z pamięcią i szczerością i próbą patrzenia na świat oczami dziecka. Dla mnie było to fascynujące, bo przecież robiłem coś takiego już wcześniej, tylko że dotąd w formie powieści graficznej. Moja pierwsza, napisana kiedy miałem jakieś 25 lat, Drastyczne przypadki, to właśnie świat widziany przeze mnie jako trzylatka. Mr Punch, którego napisałem w 1994 r. to też komiks o sześcio- czy siedmioletnim chłopcu i jego rodzinie oraz tym, co się w rodzinach dzieje. Czyli konsekwentnie zajmowałem się tą tematyką, ale z całego mojego dorobku te tytuły przyciągały zawsze najmniej uwagi. Sandman odniósł spektakularny sukces, ale w długich kolejkach fanów zdarzały się zaledwie pojedyncze osoby twierdzące, że Punchem czy Drastyczne przypadki ich poruszyły. Założyłem więc, że ponieważ są to tematy osobiste to nie trafią do równie wielu ludzi. I to jest w porządku, bo kocham wszystkie swoje dzieci.
Ale nie spodziewałem się, że czytelnicy będą mówili, że w jakiś sposób zdołałem doskonale opisać ich dzieciństwo, mimo że w rzeczywistości bardzo różniło się od mojego.

KA: A czy Amanda, która podobno nie lubi fantasy, również była poruszona?

NG: To prawda, nie lubi, a Ocean bardzo jej się podobał. Powiedziała mi o tym, po czym zamieściła na swoim blogu świetny tekst o tym, że każdy artysta ma swój blender. Jej działa na niskich obrotach - wrzuca do niego surowce i kiedy wychodzi gotowa piosenka, widać dobrze z czego została zrobiona. To twórczość z dużymi kawałkami. A mój działa zwykle na bardzo wysokich obrotach i jego produkty są mocno przetworzone, nie widać z jakich składników powstały. Ale przy Oceanie blender pracował na bardzo niskich obrotach.

KA: Chciałbym, żebyś przeczytał dla nas fragment książki, kiedy narrator trafia to tytułowego oceanu.

Nie zadławiłem się. Czułem chłód wody – jeśli to była woda – wlewającej mi się do nosa i gardła, czułem, jak wypełnia mi płuca, ale to wszystko, co zrobiła. Nie zaszkodziła mi.
To rodzaj wody, którą można oddychać, pomyślałem. Może na tym polega sekret oddychania wodą: to coś prostego, co mógłby zrobić każdy, gdyby tylko go znał. Tak właśnie pomyślałem.
Była to pierwsza myśl, jak przyszła mi do głowy.
Drugą było to, że widziałem wszystko. […]
Widziałem świat, po którym wędrowałem od chwili narodzin, i rozumiałem, jaki jest kruchy, że znana mi rzeczywistość to tylko cienka warstwa lukru na wielkim ciemnym urodzinowym torcie, rojącym się od robaków, koszmaru i głodu. Ujrzałem świat z góry i z dołu. Wiedziałem, że poza rzeczywistością istnieją wzorce, bramy i ścieżki. Widziałem to wszystko i rozumiałem, a to mnie wypełniało, tak jak wody oceanu.

[Ocean na końcu drogi, wyd. MAG 2013, tł. Paulina Braiter. Zamieszczamy tylko fragment, do którego rozmówcy odwołują się w dalszej części wywiadu – przyp. noita]

KA: To fragment, w którym bohater wydostaje się z oceanu w momencie, kiedy miał wgląd w sens istnienia, ale nagle traci wątek. Nie może go sobie przypomnieć. Czytając powieść przypomniałem sobie podobną chwilę ze swojego dzieciństwa, kiedy pomyślałem, że muszę teraz zapisywać absolutnie wszystko, co myślę, bo inaczej zapomnę, kiedy dorosnę. Wydaje mi się, że znaczna część twojej twórczości powstaje pod wpływem podobnej motywacji. Chęci odnalezienia portalu do utraconej wiedzy dzieciństwa.

NG: Pamiętam, że w dzieciństwie czytałem książki pisane przez dorosłych dla dzieci, w których występowały dziecięce postaci. I że myślałem sobie: nie pamiętacie. Nie macie pojęcia, tylko udajecie, to wszystko fałsz. Zastanawiałem się, czy to samo przytrafi się i mnie. Czy i ja dorosnę i zapomnę? Muszę pamiętać! Muszę być jednym z tych nielicznych, którzy zapamiętają. Bo niektórym się udaje. I to było dla mnie naprawdę ważne.
Ale akurat ten krótki przebłysk pamięci i zapomnienia z Oceanu przytrafił mi się, gdy miałem 10 lat. Zostałem przyduszony przez starszego chłopca o całkiem dobrych zamiarach

KA: Dobroduszny dusiciel?

NG: Dokładnie. W angielskich szkołach nosiło się wtedy krawaty. Mój był zawiązany luźno, a on podszedł, chcąc mi go poprawić, i ściągnął go o wiele za mocno. Przez chwilę się szamotałem, po czym upadłem. Znalazł mnie po paru minutach, kiedy wracał tym samym korytarzem. Inne dzieciaki myślały, że się zgrywam. Ten chłopak poluzował mój krawat i mogłem znów zaczerpnąć powietrza.
Pamiętam uczucie wynurzania się z głębokiej wody. Pamiętam uczucie wszechwiedzy, które trwało zaledwie moment, ale przez krótką chwilę wiedziałem wszystko, a potem wróciłem do prawdziwego świata.

AK: Odchowałeś troje dzieci. Czy obserwowanie ich zmieniło albo wpłynęło jakoś na to, jak przedstawiasz dzieci i jak piszesz o dzieciństwie?

NG: Tak i nie. Dzieci sprawiają, że zaczynasz pamiętać, coś w ich obecności Cię do tego zmusza. Przebywanie z nimi na co dzień sprawia, że przypominasz sobie te drobne upokorzenia. Moja pierwsza powieść graficzna, Drastyczne przypadki, narodziła się, gdy złapałem mojego niespełna trzyletniego syna pod pachę i zaniosłem na górę, bo nie chciał iść spać. I w tym momencie nałożył mi się obraz z czasu, kiedy sam miałem pięć czy sześć lat i mój własny ojciec przerzucił mnie sobie przez ramię i zaniósł do łóżka. Pamiętam swoje oburzenie i obietnicę, że jeśli kiedyś będę miał dzieci to nigdy im tego nie zrobię. A co właśnie robiłem?
Jeśli masz dzieci i piszesz książkę, w której dzieci występują musisz bezustannie analizować rozkład i dynamikę władzy w dzieciństwie. Fakt, że nagle trafiasz do świata, w którym nawet język jest dla ciebie obcy. Otaczają cię olbrzymy, które twierdzą, że robią wszystko dla twojego dobra – i może rzeczywiście tak jest – ale musisz zrozumieć co robią i nauczyć się nimi manipulować. Może to nie jest najlepsze słowo, ale o to właśnie chodzi – trzeba sobie nauczyć z nimi radzić – jeść i zachowywać się tak, jak tego oczekują, zrozumieć jak myślą. Bo ich nastroje, uczucia i opinie będą mieć ogromny wpływ na twoje życie.

KA: A propos… w opowiadaniu „Prawda jest jaskinią” pojawia się zdanie: Przekleństwem wieku jest to, że wszystkie rzeczy są odbiciem innych rzeczy. Chyba ty nie uważasz tego za przekleństwo?

NG: Jako facet w dobrym, średnim wieku – mam 53 lata – odkrywam, że coraz mniej rzeczy robię po raz pierwszy. To bardzo osobliwe uczucie. Od dzieciństwa nawet do trzydziestki, bardzo często nagle zdajesz sobie sprawę, że coś robisz po raz pierwszy w życiu: występujesz w radio, jedziesz nowojorską taksówką, występujesz na scenie Carnegie Hall, itd. A potem wszystkie te wielkie pierwsze razy masz za sobą i coraz więcej rzeczy robisz ponownie, nawet jeśli nie dokładnie tak samo jak poprzednio. I jest to swego rodzaju przekleństwo, bo brakuje ci tego uczucia nowości i świeżości. A jeżeli już przytrafia ci się coś nowego, jest to zupełnie inne, o wiele rzadsze doświadczenie. Parę tygodni temu odwiedziłem obóz dla uchodźców w Jordanii. Nigdy wcześniej nie zetknąłem się nawet z podobną sytuacją. Nie miałem okazji widzieć jak o świcie rozdaje się 400 tys. sztuk pieczywa. Tego typu momenty po prostu już się nie zdarzają.

KA: Co często wywołuje kryzys wieku średniego. Tobie chyba udaje się go uniknąć?

NG: Póki co – tak. Choć może tak właśnie objawia się mój kryzys, np. pod postacią współpracy z agendą ONZ ds. uchodźców. Pojechałem do Jordanii na zaproszenie UNHCR.

KA: Jako ambasador, żeby nagłośnić tę sprawę, czy żeby opisać swoje wrażenia?

NG: Znajduję się w niezmiernie uprzywilejowanej pozycji, gdyż mam publiczność, ludzie śledzą moje poczynania, na Twitterze są to niecałe 2 miliony użytkowników.

KA: Nie żeby ktokolwiek liczył

NG: Skądże znowu. Ale oni rzeczywiście interesują się tym, co mam do powiedzenia i się angażują. Na FB czyta mnie 700 tys. ludzi, więc czuję się, jakbym miał megafon. UNHCR zwróciło się do mnie mówiąc, że kiedy o nich piszę, ludzie to dostrzegają i reagują. Zaproponowali wysłanie mnie do obozu, żebym na własne oczy przekonał się, co tam się dzieje i mógł o tym napisać. Pomyślałem: jasne, jeszcze nigdy mnie o coś takiego nie poproszono. Było to poruszające i wstrząsające przeżycie. Nie miałem najmniejszego pojęcia o okropnościach, jakie zmusiły Syryjczyków do ucieczki. Nie zdawałem sobie sprawy, że samo wydostanie się z kraju było przeprawą przez piekło. A uchodźcy trafiają do Jordanii, która obecnie gości 600 tys. uchodźców – to tak jakby do USA przybyło nagle 30 milionów ludzi.

KA: Myślisz, że to doświadczenie, w jakiejś przetworzonej formie pojawi się w twojej twórczości?

NG: Nie wyobrażam sobie, że mogłoby się nie pojawić.

[CDN.]

Brak komentarzy: