Pisarz Neil Gaiman odwiedził obóz uchodźców z Syrii - oto jak opisał swoje wrażenia.
Żona Aymana piecze najlepsze bułeczki figowe, jakich w życiu próbowałem. Są malutkie i gdy przychodzimy, czeka ich na nas mnóstwo. Hojność mieszkańców obozu Zaatari nie przestaje mnie zaskakiwać, cieszyć i dziwić: nawet gdy sami zupełnie nic nie mają, będą częstować słodką herbatą, zawsze znajdzie się też hummus, oliwki i chleb pita. W obozie dla uchodźców Zaatari w Jordanii syryjskim uchodźcom co rano wydaje się 400 tysięcy sztuk tego pieczywa. Ale to zaledwie cztery kawałki przypadające na jednego mieszkańca obozu i jestem bezustannie rozdarty, bo z jednej strony nie chciałbym odtrącać ich gościnności, a z drugiej wiem, że odbieram im coś, czego naprawdę potrzebują.
Aymana nazywają „doktorem” i jest bardzo dumny ze swojego podejścia do pacjentów. W Syrii pracował jako technik w laboratorium medycznym, a następnie, gdy rozpoczęły się walki, został lekarzem w szpitalu polowym. Teraz on, wraz z uśmiechniętą żoną i czwórką maleńkich dzieci, jest uchodźcą. Całymi dniami pracuje jako obozowy pracownik społeczny, mobilizuje, organizuje, potem wraca do domu – do swojego kontenera, zwanego tutaj „kempingowym” (białego, blaszanego pudła z podłogą wyłożoną materacami, stanowiącego przestrzeń mieszkalną w dzień i sypialnię nocą), zabiera torbę z opatrunkami, narzędziami i lekami, po czym wyrusza na obchód.
fot. Jordi Matas /UNHCR
Oto jak opisuje mi swój dzień: Chodzę od namiotu do namiotu, od kontenera do kontenera, wykonuję drobne zabiegi – wyciągam z ciał dorosłych i dzieci fragmenty szrapnela, które tkwiły tam od jakiegoś czasu i wymagają usunięcia. Opatruję rany i wykonuję inne podobne zadania. Wiele z tych osób nie może dotrzeć do szpitala czy punktu medycznego, więc ja odwiedzam ich. Nie płacą mi za tę pracę, chcę po prostu pomagać. W Zaatari pomogę każdemu, niezależnie od kosztów, wyznania czy czegokolwiek innego. Czasem ludzie, których leczę, zamiast zapłaty dają mi leki albo opatrunki i to dobrze, bo mogę je wykorzystać dla innych pacjentów.
Zawartość jego torby lekarskiej stanowią dary od ludzi, którym pomógł, od tych, którzy razem z nim wydostali się z Syrii, albo od takich, którym nie są potrzebne. Ma leki przeciwbólowe, bandaże, sól fizjologiczną, maści, strzykawki i gazę.
Zabiera mnie ze sobą na obchód – dziś zmienia opatrunki. Poznaję 22-latka, który w Syrii nastąpił na minę. Stracił stopę i kiedy bandaż zostaje zdjęty ciężko mi stwierdzić, na co właściwie patrzę. Zdaję sobie sprawę, że to, co wziąłem za piętę to wystający fragment kości. Ayman od ponad pół roku przychodzi do niego co drugi dzień, by zmienić opatrunek. Na początku rana wciąż ropiała. Teraz się goi.
Następnie idziemy odwiedzić Ranię. Ma zaledwie jedenaście lat. Ostrzał z moździerza, który zabił jej ojca, wyrwał jej jedną trzecią kości szczęki i fragment ramienia. Potrzaskany szkielet trzymają w ryzach metalowe bolce. Mieszka w namiocie z pięcioma siostrami i matką, to maleńka przestrzeń życiowa dla siedmiu osób. Na stercie materaców, które zostaną rozłożone dzisiejszej nocy, ułożone są trzy pluszowe misie.
Obserwuję, jak Ayman zdejmuje stary opatrunek, by oczyścić rany. Rania zdołała się uśmiechnąć i opowiada, że kochała swoją szkołę w Syrii i chciałaby znów móc się uczyć. Chce wrócić do domu. Moja tłumaczka zaczyna płakać, ale dla Rani musi wziąć się w garść. Ja zaczynam płakać dopiero, gdy wychodzimy z Aymanem z namiotu.
„Doktor” mówi, że Rania będzie potrzebowała kolejnych operacji, choć nie wie, czy uda się je załatwić, więc póki co będzie dbał, by w jej rany nie wdała się infekcja.
Ayman co wieczór odwiedza nawet siedem osób w podobnej sytuacji. Zmienia im opatrunki albo wykonuje drobne zabiegi. Ludzie niecierpliwie wyczekują jego wizyt. Zaczyna brakować mu materiałów opatrunkowych. Wczoraj do jego kontenera przyszła kobieta z zapaleniem migdałków, skarżyła się na ogromny ból. Nie miał dodatkowego paracetamolu, więc dał jej środki przeznaczone dla własnej córki. Najbardziej na świecie nie znosi oglądać ludzkiego bólu.
Z wyjątkiem braku lekarstw Ayman ma żal tylko o jedną rzecz: choć żona dla niego gotuje, to nie ma czasu na zjedzenie obiadu, a gdy wraca do siebie wieczorem, jest zbyt zmęczony, żeby jeść.
W ciągu ostatniego roku schudł 18 kg.
Nie mogę sobie zrobić przerwy na posiłek, kiedy wiem, że ktoś potrzebuje mojej pomocy, mówi.
A w obozie Zaatari zawsze ktoś potrzebuje pomocy Aymana.
Neil Gaiman pozuje do zdjęcia z Aymanem podczas jego obchodu.
(fot. Jordi Matas/UNHCR)
Więcej informacji można znaleźć na http://rfg.ee/y7xXy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz