sobota, 21 czerwca 2014

Gaiman chce się nudzić - cz. 3

Tłumaczenie pełnej wersji wywiadu przeprowadzonego w audycji radiowej Studio 360 przez Kurta Andersona
http://www.studio360.org/story/neil-gaiman-wants-to-be-bored/#bonus

Część trzecia: o wszechstronności, serialu o amerykańskich bogach i o tym, czego Gaimanowi zazdrościć nie można.



KA: Nie mamy czasu omówić wszystkich twoich przedsięwzięć, ale właśnie wyszła książka o tobie, wkrótce pojawi się gra komputerowa Wyward Manor według twojego pomysłu… jakby było za mało Neila Gaimana w każdej dziedzinie sztuki i rozrywki. Poważnie się zastanawiam czy był jakiś pisarz z równie dobrym zmysłem do interesów i umiejętnością sprytnego wykorzystania przeróżnych interesujących okazji, czasem dla zysku, czasem dla zabawy. Jesteś niczym Willy Wonka, obsługujący wszystkie możliwe maszyny jednocześnie!

NG: Dokładnie tak. Nawet użyłem kiedyś podobnego porównania. Powiedziałem, że czuję się jak dzieciak zamknięty na noc w sklepie ze słodyczami, który musi spróbować wszystkiego zanim go znajdą.



KA: Na to wygląda. Wygłaszasz mowę do absolwentów uczelni i nagle jest z tego książka.

NG: I tak właśnie to u mnie działa. Wygłosiłem przemówienie, bo mnie o to poproszono, nie wiązałem z tym żadnych planów, nawet nie wiedziałem, że ktoś to nagrywa. A po paru dniach dowiaduję się, że obejrzało je 5 mln ludzi. Moja agentka została zasypana pytaniami o możliwość wydania i po rozmowie z wydawcą rzeczywiście się na to zdecydowaliśmy. Chip Kidd to wspaniały grafik, od lat się znamy i podziwiamy nawzajem swoją pracę, ale nie miałem dotąd okazji z nim pracować. Zgodził się i z mojego przemówienia zrobił przepiękną książkę, którą teraz ludzie wręczają sobie z okazji ukończenia studiów. Dla mnie to zaskakujące i zachwycające.
Mój plan zakłada głównie robienie fajnych rzeczy. Pewnie w przeciągu najbliższej dekady znajdę czas na napisanie sztuki czy musicalu, potem usiądę tu z tobą, a ty będziesz mnie wypytywał jak udało mi się to przewidzieć i zrealizować. Nie będę miał do powiedzenia nic ponad to, że staram się robić wszystko po kolei.

KA: Jak sądzisz, skąd wziął się bezprecedensowy wzrost popularności fantastyki w literaturze i filmie? Czy ma on jakąś przyczynę poza tym, że ty, George R. R. Martin i jeszcze kilku innych autorów dobrze piszecie?

NG: Wydaje mi się, że odpowiedź może być dość prozaiczna: efekty specjalne wreszcie pozwalają robić takie filmy, jakie ludzie chcieliby oglądać. Przecież od kilkudziesięciu lat starano się zekranizować Władcę pierścieni i wyszła z tego tylko nienajlepsza animacja. Twórcy robili, co mogli w ramach dostępnej technologii, ale znaczyło to, że filmy fantasy czy superbohaterskie kiepsko wyglądały. A spójrz na Avengersów – w tym filmie nie ma nic, czego nie widzieliśmy już w setkach komiksów w przeciągu ostatnich 70 lat, ale nie było jak fajnie pokazać tego na ekranie. Teraz to możliwe. Z kolei Gra o tron to fenomenalna historia. Ludzie ją czytają, bo Martin rozumie mechanikę opowieści. Od bardzo dawna pisze książki i scenariusze telewizyjne. Ale jego obecne zajęcia wiążą się mocno z tym, że teraz da się przedstawić jego wizję na ekranie.

KA: Ale wydaje mi się, że i ty i on zaczęliście osiągać sukcesy nieco wcześniej, jeszcze przed nastaniem nowoczesnych technologii. Zastanawiam się, co napędza fandom fantastyczny, czy jest to reakcja na jakieś zmiany, wydarzenia w kulturze.

NG: Jeżeli nawet tak jest, to będziemy mogli to dostrzec dopiero za kilkadziesiąt lat. A teraz stoimy na Times Square i nie możemy zobaczyć całego Nowego Jorku na raz, bo jesteśmy za blisko. Ale pomijając kwestię perspektywy, mamy teraz kilka pokoleń, które wychowały się na Władcy pierścieni, Harrym Potterze itp. My wychowaliśmy się na Opowieściach z Narnii. Mówimy językiem fantastyki. Mamy również do czynienia z przedziwną zbieżnością literatury głównego nurtu z wątkami fantastycznymi, fantastyki naukowej, a w „zwykłych” książkach nagle pojawiają się duchy. Granice się zacierają. Wystarczy spojrzeć na prozę Michaela Chabona. Widać jak wiele naszego sposobu myślenia to kategorie wydawnicze i marketing.
Mnie to fascynuje, bo gdy jeżdżę po świecie, żeby udzielać wywiadów, podpisywać książki i spotykać się z czytelnikami, okazuje się, że w każdym zakątku świata jestem nieco innym autorem. Inaczej przyjmują mnie w Ameryce Południowej, a inaczej w Europie Wschodniej, gdzie podobno należę do nurtu realizmu magicznego. Gdzieś jestem znanym autorem literatury dziecięcej, gdzie indziej słyszę [tu Gaiman mówi z przesadnym hiszpańskim (?) akcentem] „Na zawsze będzie pan znany jako autor Sandmana”. Odpowiadam wtedy, że tylko dla nich, bo to zależy od tego, gdzie się pojawię.

KA: U mnie w domu jesteś znany przede wszystkim jako autor Amerykańskich Bogów. Jako fan domagam się informacji kiedy i gdzie pojawią się na ekranie.
NG: Tego nie mogę powiedzieć. Wiem za to, że prace trwają, firma Freemantle szuka właśnie najodpowiedniejszej osoby do kierowania produkcją, a ja przyglądam się ich pracom z dumą i odrobiną tremy, bo sam nie mogę się doczekać.

KA: Cieszysz się, że teraz, po 20 latach złotego wieku telewizji, będzie to serial, a nie film?
NG: Uwielbiam telewizję. I cieszę się, głównie dlatego, że od publikacji w 2011 r. średnio raz do roku dzwonił do mnie jakiś znany reżyser, za każdym razem inny, chwalił książkę i mówił, że chce na jej podstawie nakręcić film. Tylko że każdy z nich miał do mnie jedno pytanie: jak? Bo książka jest za dużo i niezbyt filmowa. Odpowiadałem, że nie mam pojęcia, bo gdybym miał pomysł na książkę o bardziej filmowym kształcie, to zamiast dziwnej, długawej, zbyt obszernej opowieści z tymi wszystkimi wątkami właśnie taką bym napisał. Z mojego punktu widzenia wszystko idzie świetnie – zamiast czegoś, co przez lata mnie denerwowało będzie coś do obejrzenia. Bo rzeczywiście książka nie jest krótka, nie jest gotowym scenariuszem filmowym, jest rozwleczona, ma za dużo postaci, które rozłażą się we wszystkie strony…

KA: I na koniec coś dla osób, które ci zazdroszczą, a musi być ich sporo. Pytam całkiem poważnie: czy jest w twoim życiu coś nie tak, co mogłoby pocieszyć zazdrosnych?
NG: Ogromnie chciałbym mieć więcej czasu na pisanie. Bo to prawda, że mam teraz okazję robić wspaniałe, spektakularne, ale i absurdalne rzeczy (takie jak ten występ w Carnegie Hall), a to właśnie ich ludzie zazdroszczą najbardziej.

KA: Masz 53 lata, wszystkie włosy, nie roztyłeś się, poślubiłeś gwiazdę rocka…!

NG: Tak, ale chciałbym mieć znacznie więcej czasu na pisanie i tego mi brakuje. Brakuje mi tego, co trzyma mnie przy zdrowych zmysłach; pisanie przywraca mnie do stanu używalności, gdy się rozpadam, gdy jestem rozbity, gdy cierpię, gdy coś mnie zrani.
Wyjechanie gdzieś, zaszycie się i pisanie to mój sposób na poukładanie sobie świata od nowa.


KA: Bardzo dziękuję za rozmowę.

1 komentarz:

Dominik pisze...

Świetny wywiad! Oby nas mistrz znalazł czas na pisanie nowych opowieści! :D