Neil napisał w czwartek 9 grudnia 2010 o 12:13
Nie przeszkadza mi, że muszę wychodzić z psami na spacer. Lubię je wyprowadzać.Przeszkadza mi natomiast wszystko, co muszę przed takim spacerem zrobić, gdy temperatura, jak teraz, spada poniżej 0 °F (-18 °C). Ciepłą bieliznę i dwa swetry zakładam tak czy inaczej. Na to kombinezon narciarski, ciepłe rękawiczki i ciężkie buciory. Do tego maska narciarska i wielka ujgurska czapka... Wyglądam jak nieudany żydowski ninja.
Nawet kiedy pracuję w swojej altance, przy tej temperaturze mimo włączonych grzejników będę siedział w znoszonej skórzanej kurtce i ogromnym szaliku w stylu Doctora Who...
Kiedy 18 lat temu zamieszkałem w tej części świata zauważyłem dziwne zjawisko. Znajomi, którzy stąd pochodzili i bardzo im się tu podobało, którzy tworzyli również tutejszą scenę i światek artystyczny Minneapolis nagle, zupełnie niespodziewanie ogłaszali, że wyjeżdżają i to na dobre. Sprzedawali wszystko i wyruszali Na Południe. Zawsze Na Południe.
Pomyślałem, że to bardzo dziwne. Przecież byli tu tacy szczęśliwi.
Wydawało się to nieco złowieszcze.
Pomyślałem, że to bardzo dziwne. Przecież byli tu tacy szczęśliwi.
Wydawało się to nieco złowieszcze.
Dziś na spacerze z psami dotarło to do mnie wreszcie. Nagle zimno i myśl, że każdy spacer z psami w ciągu najbliższych dwóch, trzech, czy nawet pięciu miesięcy, czy to za dnia...
...będzie wymagał przygotowań godnych kosmonauty wyruszającego na powierzchnię planety niesprzyjającej ludzkiemu życiu. Za każdym razem. I będę niecierpliwie oczekiwał chwili, kiedy temperatura wzrośnie do 0 °F, bo wtedy oddychanie nie sprawia bólu i nie potrzeba stosować absurdalnych warstw przed wyjściem na zewnątrz, a psy też świetnie się na dworze czują.
Pomyślałem sobie: założę się, że Karaiby o tej porze roku muszą być naprawdę przyjemne.
I poczułem, że pod kombinezonem przeszedł mnie dreszcz, który nie miał nic wspólnego z niską temperaturą. Pomyślałem: na pewno oni myśleli dokładnie to samo. Ci, którzy Wyruszyli Na Południe.
Nie sądzę, żebym miał do nich dołączyć. Jeszcze nie teraz. Ale zdecydowanie ich rozumiem.
...
Skrzynka FAQ jest kompletnie zapchana. Zaznaczyłem sobie kilkaset pytań. Spróbujmy odpowiedzieć na kilka z nich:
Razem z moją żoną, Kestrell (która ma oczy Delirium), wybieram się za kilka miesięcy do Nowego Orleanu. Ona chciałaby zajrzeć do sklepu, w którym kupiłeś swój urodzinowo-ślubny cylinder. Mógłbyś podać jego nazwę?
To był sklep Fleur de Paris (http://www.fleurdeparis.net). Wspaniałe kapelusze, uroczy ludzie, Holly kupiła tam również prześliczną sukienkę. Natomiast Amanda kupiła sobie sukienkę, a także inne rzeczy, w Trashy Diva, który jest sklepem o wiele bardziej eleganckim, niż sugerowałaby jego "tandetna" nazwa.
Mój cylinder (i wiele innych kapeluszy zakupionych w tym samym czasie, tak że pod koniec wyglądało to jak jakiś zjazd kapeluszników) jest marki Meyer the Hatter - http://www.meyerthehatter.com/meyer/. Naprawdę bardzo mi się tam podobało, mają naprawdę świetną obsługę. Po zakupie kapelusza (który musieli dla mnie nieco dopasować) wróciłem do tego sklepu ze znajomymi i właściciel, Sam Meyer, zabrał mi mój kapelusz i wręczył inny, jeszcze lepiej dopasowany do mojej głowy, bo właśnie przyszła do nich świeża dostawa. Idealne dopasowanie mojego kapelusza było dla niego kwestią dumy zawodowej.
...
W archiwum Twojej strony znalazłem wpis na temat tego, czy college jest konieczny, jeśli ktoś chce zostać pisarzem, ale moje pytanie sięga nieco dalej. W szkole średniej znany byłem z tego, że piszę. Dostałem kilka nagród (choć nie są one znaczące, w końcu to tylko liceum), a w ostatniej klasie ogłoszono mnie Największym Intelektualistą spośród ponad 650 uczniów z mojego rocznika, gdzie średnia oceną było "C".
W tej chwili jestem nieszczęśliwym studentem Middle Tennessee State University i po jednym semestrze zastanawiam się, czy nie rzucić studiów. Przez nie kompletnie zniknęła moja miłość do pisania i co nawet gorsze - do czytania. Od dwóch miesięcy nie przeczytałem ani jednej książki, niczego się nie nauczyłem i nie napisałem niczego, co by mi się podobało. Usunięto mnie z grupy zajęć pisarskich po tym, jak profesor (który rzekomo mnie faworyzował) upomniał mnie w e-mailu na temat nieobecności. Mam prawie dwadzieścia lat, nigdy nic nie wydałem, nie mogę znaleźć pracy, a kiedy przekonałem się na czym polega praca wykładowcy, nie chcę już nim zostać.
Zastanawianie się nad rzuceniem studiów sprawiło, że wiele straciłem. Wielu znajomych i członków rodziny (w tym moja matka), a także mój niegdysiejszy mentor (nauczyciel łaciny i mitologii z ogólniaka) praktycznie nie chcą mnie znać. Również dlatego rzuciła mnie dziewczyna (nie jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale to istotny fakt) i jeśli ostatecznie podejmę tę decyzję, prawdopodobnie zostanę wyrzucony z domu.
Moim ratunkiem jest, i było od zawsze, opowiadanie nad którym pracuje od pięciu lat. Jestem w nim kompletnie zakochany i jestem pewien, że będzie szło świetnie, dopóki jego powstanie napędza ta właśnie miłość.
Doskonale rozumiem, że życie będzie o wiele trudniejsze bez dyplomu i pamiętam, że pisałeś: "jeśli redaktorowi spodoba się pierwsza strona, przewróci ją i będzie czytać dalej" niezależnie od tego, czy mam dyplom. Jednak moje pytanie brzmi...
Czy w takich okolicznościach rzucenie studiów to słuszna decyzja? Czy jestem raczej leniwym, zarozumiałym dzieciakiem, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy? Czy niezrozumianym pisarzem, który podąża własną ścieżką? Albo jeszcze lepiej - kimś w pełni przekonanym, że sprawiedliwość jego pieśni oddać może tylko jego własny głos (lub pióro). (Czytałem ponownie "Chłopaków Anansiego")
Pytałem swoich wykładowców; oni obiektywnie widzą moją sytuację. Pomyślałem, że zapytam Ciebie, skoro zawsze tak chętnie odpowiadasz na pytania na blogu i osobiście oraz dlatego, że w tym, co piszę często stosuję bogów i mitologię jako metaforę. Wiem dobrze, że nie masz odpowiedzi na wszystko, ale będę dozgonnie wdzięczny za Twoją opinię.
Niezależnie od tego, czy odpowiesz, dziękuję, że zechciałeś poświęcić mi swój czas i niecierpliwie oczekuję Amerykańskich bogów na srebrnym ekranie.
-Levi
Pytasz, czy powinieneś rzucić studia albo zrobić sobie przerwę? Brzmi, jakbyś już zadecydował.
Myśl o pisarzu, który traci zainteresowanie pisaniem i czytaniem niezwykle mnie smuci. A oprócz tego mam jeszcze dwie uwagi. Pierwsza to, jak sam powiedziałeś (a i ja o tym wspominałem w przeszłości), nikt nie będzie pytał cię o wykształcenie zanim sięgnie po twoją książkę.
Może powinieneś przez jakiś czas zająć się czymś innym lub postudiować coś innego. Spróbuj popracować jako dziennikarz albo pojeździj po świecie. Nazbieraj doświadczeń, o których pewnego dnia będziesz pisać. (Niewielu jest dwudziestolatków, którym poradziłbym rzucić wszystko i pisać książki.)
Druga uwaga jest taka, że cieszę się, że poniższy list przyszedł kilka dni po twoim. Jak Diane sama napisała, jest długi. A także fascynujący.
Cześć Neil,
Wybacz, że to będzie długi list, ale myślę o tym już od dawna.
Od czasu do czasu początkujący pisarze pytają cię w listach, czy warto iść do college'u i studiować pisanie [creative writing]. Radzisz im i mówisz, co trzeba robić, by zostać pisarzem, ale z zastrzeżeniem, że nie możesz nic powiedzieć o kursie, na którym sam nigdy nie byłeś. Chciałabym dołożyć swoje trzy grosze i ponad 20 lat doświadczenia. Dyplom [BA] z creative writing otrzymałam w 1987, w zeszłym roku uzyskałam stopień MFA z pisania prozy. Jestem asystentką z przedmiotu, który muszą zaliczyć wszyscy studenci pisania, aby otrzymać dyplom z creative writing.
Po pierwsze, wielu prowadzących uniwersyteckie kursy z tego przedmiotu pracuje w ten sposób, bo jako pisarze nie mogą się utrzymać. Praktycznie wszyscy poeci są zmuszeni do pracy jako nauczyciele, aby mogli się zajmować pisaniem, bo za poezję już nikt nie płaci. Ale wielu pisarzy/wykładowców zajmuje się tym przedmiotem, bo ich dzieła nie mają szansy znaleźć odpowiednio szerokiej publiczności. Istnieją wyjątki, np. Zadie Smith i Jane Smiley. Prowadzenie takich zajęć może być też atrakcyjne dla uznanych pisarzy (czyt. tych, którzy osiągnęli sukces finansowy) na jeden, czy dwa semestry, ale utrzymanie ich na stanowisku na stałe (na etacie) jest trudne ze względu na wymogi stanowiska, konieczność udziału w komisjach egzaminacyjnych itd. Potrzeba siedmiu lat, aby zostać stałym członkiem kadry wykładowców. Jedna z moich wykładowczyń opuściła właśnie uniwersytet, bo podpisała kontrakt na swoją pierwszą powieść, opiewający na sumę z sześcioma zerami. Nie spodziewam się, żeby miała jeszcze wrócić do tej pracy, bo już zwyczajnie nie musi, choć jest znakomitym wykładowcą i lubiła uczyć.
Jednym słowem, personel interesuje się przede wszystkim artystyczną stroną prac, które powstają. Na tym się znają i tego uczą. Jednym z głównych produktów kursów pisania nie są wzięci pisarze, ale nauczyciele prowadzący takie właśnie kursy - dla szkół podstawowych i średnich, lokalnych college'ów i uniwersytetów. Są jednak wyjątki! Wielu pisarzy po kursach w Iowa i Teksasie, stypendiach Stegnera na Stanford i innych renomowanych programach (ale są one zazwyczaj podyplomowe) mogą wykorzystać takie uprawnienia, gdy szukają agentów i wydawców. Pozostali nie zyskują wiele poważania ze względu na ukończenie takiego kierunku i nawet tytuł niewiele pomoże, bo nie wymaga się go przy przyjmowaniu na te studia. Przychodzi się na zajęcia i dostaje tytuł niezależnie od jakości tego, co się pisze.
Na kursie creative writing można nauczyć się bardzo wiele na temat warsztatu: jak rozwijać postaci, jak pracować nad poszczególnymi elementami narracji i otrzymać od innych pisarzy konstruktywną krytykę własnej twórczości. Najczęściej forma kursu to warsztaty, na których rozdaje się wszystkim do przeczytanie swoje opowiadanie i na następnym spotkaniu jest ono omawiane. W zależności od prowadzącego może to być doświadczenie wartościowe lub miażdżące. Jeśli osoby z twojej grupy pragną zniszczyć każdego innego pisarza, bo postrzegają go jako konkurencję, taki warsztat może mieć destrukcyjny wpływ na młodego pisarza, który dopiero zaczyna szukać własnego głosu. Czy będą to dobre warsztaty, czy nie, trafisz na grupę ludzi, którzy chcą tworzyć SZTUKĘ i będą szydzić ze wszystkiego, co nie ma literackich aspiracji.
Kursy takie nie nauczą za to, jak zostać pisarzem, którego dzieła są wydawane. Większość programów nie wspomina słowem o biznesowej stronie pisarstwa. Nie uczą jak czytać umowy, szukać publikacji, które zechcą przyjąć to, co piszemy, szukać agentów lub w jakikolwiek sposób zarabiać na pisaniu. Co prawda niewielu pisarzy utrzymuje się wyłącznie z pisania, to programy creative writing nie planują przygotować swoich uczestników do rynku pracy. Myślę, że to właśnie tabu sprawia, iż na większości tego typu kursów niemile widziane są gatunki typu s-f, fantasy, powieść historyczna, romanse, czy literatura młodzieżowa (choć ostatnio zaczynają powstawać kursy pisania poświęcone temu właśnie gatunkowi). Pisanie wszystkiego, co nie mogłoby się znaleźć w księgarni na półce z literaturą piękną będzie odradzane, a w niektórych przypadkach wręcz zabronione na zajęciach.
Nie rozumiem skąd te uprzedzenia, skoro jest tyle wspaniałych opowiadań należących do rozmaitych "gatunków", które trafiły do kanonu literatury: Nowy wspaniały świat, Rok 1984, Sto lat samotności, praktycznie wszystko, co napisała Ursula LeGuin. Również Twoja twórczość, Neil, szybko staje się częścią kanonu. Nie mam pojęcia skąd biorą się takie uprzedzenia w programie kursów pisarskich. Są oczywiście wyjątki - kursy, w których wspiera się pisarzy niezależnie od gatunku, który tworzą, ale trzeba się ich naszukać i pytać "czy inne gatunki są dozwolone".
W młodości pisałam sporo science fiction i fantasy. W wieku 13 lat napisałam ponad dwustustronicową powieść fantasy, a jeszcze przed pójściem do college'u wysyłałam swoje opowiadania do Asimova i innym magazynów. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że interesuje mnie creative writing i tego chcę się uczyć, ale już podczas pierwszych zajęć prowadząca ustaliła zasady. Interesowała ją tylko tradycyjna proza, żadne odmiany. Tak było przez cały okres moich studiów i chyba z tego powodu jeszcze przez kilka lat po skończeniu uczelni nie mogłam się odnaleźć jako pisarka. Nie wiedziałam już, co chcę pisać, a nie chciałam pisać tego, czego oczekiwali ode mnie i co chwalili wykładowcy.
Piszę o tym ze względu na prowadzącą i to, co zrobiła w ciągu ostatnich paru miesięcy. Tytuł MFA otrzymałam w maju, ale w semestrze jesiennym jestem asystentką prowadzącej zajęcia. Jeden ze studentów w jej grupie pisał powieść fantasy, moim zdaniem całkiem niezłą. W połowie semestru prowadząca zaczęła powtarzać asystentom: "czy nie mówiłam, że nie toleruję innych gatunków" i mówić o tym, jak okropne jest to, co ów student napisał. Wraz z innym asystentem broniłam jego pracy, nam obojgu bardzo się podobała. Na wczorajszym spotkaniu przed zajęciami profesor opowiedziała nam o swoim pomyśle, aby studenci musieli podpisać swego rodzaju umowę, że nie będą pisać nic poza "zwykłą" prozą. Jeden z powodów, które podała brzmiał: są za młodzi, żeby tworzyć w innych gatunkach. Pomyślałam sobie: "za młodzi? Neil Gaiman napisał Sandmana mając dwadzieścia parę lat i dzięki temu zmienił całą branżę. Dlaczego oni mieliby być za młodzi?" Po zajęciach rozmawiałam w tym studentem, jak pisarz z pisarzem i powiedziałam mu, że jeśli prowadząca rzeczywiście zrobi, co zamierzała, powinien ją zignorować i nie brać tego do siebie, bo nikt nie ma prawa mówić pisarzowi, co pisać.
Pisze o tym ze względu na pytania o kursy pisarskie, które zadają Ci młodzi pisarze i chcę zwrócić uwagę na dyskryminację wobec pewnych gatunków. Jeśli ktoś potrafi odsunąć na bok swoje opowiadanie fantasy i pracować nad nim samodzielnie, a na zajęcia pisać realistyczną prozę - świetnie, college i kierunek creative writing jest właśnie dla niego. Patrząc na obecna sytuację, nie ma co spodziewać się pozytywnego feedbacku na temat swojej twórczości. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli chce się stać lepszym pisarzem tworzącym te "inne" gatunki, najlepsze co można zrobić to dużo czytać i dużo pisać. Jeśli ktoś chce koniecznie pomocy z zewnątrz musi poszukać warsztatów, grup, konferencji i spotkań z pisarzami, gdzie będą oni opowiadać o swoim rzemiośle. Stopień naukowy lepiej zdobyć w interesującej go dziedzinie, jak historia lub psychologia, która dostarczy materiału do pisania.
Dzięki za wysłuchanie,
Diane Glazman
Dziękuję, że napisałaś i to tak wyczerpująco.
Myślę, że dla osób piszących SF czy fantasy niezły będzie Clarion. http://clarionfoundation.wordpress.com/). Kilka lat temu uczyłem u nich, a John Scalzi, który będzie prowadził zajęcia w tym roku pisze o tym na http://whatever.scalzi.com/2010/12/02/clarion-submission-period-open/. Kat Howard, uczestniczka zajęć w roku, kiedy tam uczyłem opisała swoje wrażenia na blogu http://strangeink.blogspot.com/2010/12/most-wonderful-time-of-year.html i powinni go przeczytać wszyscy zainteresowani warsztatami.
Nie prowadziłem zajęć na Clarion West - http://www.clarionwest.org/ - ale zestawienie tegorocznych prowadzących jest niesamowite.
W archiwum Twojej strony znalazłem wpis na temat tego, czy college jest konieczny, jeśli ktoś chce zostać pisarzem, ale moje pytanie sięga nieco dalej. W szkole średniej znany byłem z tego, że piszę. Dostałem kilka nagród (choć nie są one znaczące, w końcu to tylko liceum), a w ostatniej klasie ogłoszono mnie Największym Intelektualistą spośród ponad 650 uczniów z mojego rocznika, gdzie średnia oceną było "C".
W tej chwili jestem nieszczęśliwym studentem Middle Tennessee State University i po jednym semestrze zastanawiam się, czy nie rzucić studiów. Przez nie kompletnie zniknęła moja miłość do pisania i co nawet gorsze - do czytania. Od dwóch miesięcy nie przeczytałem ani jednej książki, niczego się nie nauczyłem i nie napisałem niczego, co by mi się podobało. Usunięto mnie z grupy zajęć pisarskich po tym, jak profesor (który rzekomo mnie faworyzował) upomniał mnie w e-mailu na temat nieobecności. Mam prawie dwadzieścia lat, nigdy nic nie wydałem, nie mogę znaleźć pracy, a kiedy przekonałem się na czym polega praca wykładowcy, nie chcę już nim zostać.
Zastanawianie się nad rzuceniem studiów sprawiło, że wiele straciłem. Wielu znajomych i członków rodziny (w tym moja matka), a także mój niegdysiejszy mentor (nauczyciel łaciny i mitologii z ogólniaka) praktycznie nie chcą mnie znać. Również dlatego rzuciła mnie dziewczyna (nie jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale to istotny fakt) i jeśli ostatecznie podejmę tę decyzję, prawdopodobnie zostanę wyrzucony z domu.
Moim ratunkiem jest, i było od zawsze, opowiadanie nad którym pracuje od pięciu lat. Jestem w nim kompletnie zakochany i jestem pewien, że będzie szło świetnie, dopóki jego powstanie napędza ta właśnie miłość.
Doskonale rozumiem, że życie będzie o wiele trudniejsze bez dyplomu i pamiętam, że pisałeś: "jeśli redaktorowi spodoba się pierwsza strona, przewróci ją i będzie czytać dalej" niezależnie od tego, czy mam dyplom. Jednak moje pytanie brzmi...
Czy w takich okolicznościach rzucenie studiów to słuszna decyzja? Czy jestem raczej leniwym, zarozumiałym dzieciakiem, który uważa, że pozjadał wszystkie rozumy? Czy niezrozumianym pisarzem, który podąża własną ścieżką? Albo jeszcze lepiej - kimś w pełni przekonanym, że sprawiedliwość jego pieśni oddać może tylko jego własny głos (lub pióro). (Czytałem ponownie "Chłopaków Anansiego")
Pytałem swoich wykładowców; oni obiektywnie widzą moją sytuację. Pomyślałem, że zapytam Ciebie, skoro zawsze tak chętnie odpowiadasz na pytania na blogu i osobiście oraz dlatego, że w tym, co piszę często stosuję bogów i mitologię jako metaforę. Wiem dobrze, że nie masz odpowiedzi na wszystko, ale będę dozgonnie wdzięczny za Twoją opinię.
Niezależnie od tego, czy odpowiesz, dziękuję, że zechciałeś poświęcić mi swój czas i niecierpliwie oczekuję Amerykańskich bogów na srebrnym ekranie.
-Levi
Pytasz, czy powinieneś rzucić studia albo zrobić sobie przerwę? Brzmi, jakbyś już zadecydował.
Myśl o pisarzu, który traci zainteresowanie pisaniem i czytaniem niezwykle mnie smuci. A oprócz tego mam jeszcze dwie uwagi. Pierwsza to, jak sam powiedziałeś (a i ja o tym wspominałem w przeszłości), nikt nie będzie pytał cię o wykształcenie zanim sięgnie po twoją książkę.
Może powinieneś przez jakiś czas zająć się czymś innym lub postudiować coś innego. Spróbuj popracować jako dziennikarz albo pojeździj po świecie. Nazbieraj doświadczeń, o których pewnego dnia będziesz pisać. (Niewielu jest dwudziestolatków, którym poradziłbym rzucić wszystko i pisać książki.)
Druga uwaga jest taka, że cieszę się, że poniższy list przyszedł kilka dni po twoim. Jak Diane sama napisała, jest długi. A także fascynujący.
Cześć Neil,
Wybacz, że to będzie długi list, ale myślę o tym już od dawna.
Od czasu do czasu początkujący pisarze pytają cię w listach, czy warto iść do college'u i studiować pisanie [creative writing]. Radzisz im i mówisz, co trzeba robić, by zostać pisarzem, ale z zastrzeżeniem, że nie możesz nic powiedzieć o kursie, na którym sam nigdy nie byłeś. Chciałabym dołożyć swoje trzy grosze i ponad 20 lat doświadczenia. Dyplom [BA] z creative writing otrzymałam w 1987, w zeszłym roku uzyskałam stopień MFA z pisania prozy. Jestem asystentką z przedmiotu, który muszą zaliczyć wszyscy studenci pisania, aby otrzymać dyplom z creative writing.
Po pierwsze, wielu prowadzących uniwersyteckie kursy z tego przedmiotu pracuje w ten sposób, bo jako pisarze nie mogą się utrzymać. Praktycznie wszyscy poeci są zmuszeni do pracy jako nauczyciele, aby mogli się zajmować pisaniem, bo za poezję już nikt nie płaci. Ale wielu pisarzy/wykładowców zajmuje się tym przedmiotem, bo ich dzieła nie mają szansy znaleźć odpowiednio szerokiej publiczności. Istnieją wyjątki, np. Zadie Smith i Jane Smiley. Prowadzenie takich zajęć może być też atrakcyjne dla uznanych pisarzy (czyt. tych, którzy osiągnęli sukces finansowy) na jeden, czy dwa semestry, ale utrzymanie ich na stanowisku na stałe (na etacie) jest trudne ze względu na wymogi stanowiska, konieczność udziału w komisjach egzaminacyjnych itd. Potrzeba siedmiu lat, aby zostać stałym członkiem kadry wykładowców. Jedna z moich wykładowczyń opuściła właśnie uniwersytet, bo podpisała kontrakt na swoją pierwszą powieść, opiewający na sumę z sześcioma zerami. Nie spodziewam się, żeby miała jeszcze wrócić do tej pracy, bo już zwyczajnie nie musi, choć jest znakomitym wykładowcą i lubiła uczyć.
Jednym słowem, personel interesuje się przede wszystkim artystyczną stroną prac, które powstają. Na tym się znają i tego uczą. Jednym z głównych produktów kursów pisania nie są wzięci pisarze, ale nauczyciele prowadzący takie właśnie kursy - dla szkół podstawowych i średnich, lokalnych college'ów i uniwersytetów. Są jednak wyjątki! Wielu pisarzy po kursach w Iowa i Teksasie, stypendiach Stegnera na Stanford i innych renomowanych programach (ale są one zazwyczaj podyplomowe) mogą wykorzystać takie uprawnienia, gdy szukają agentów i wydawców. Pozostali nie zyskują wiele poważania ze względu na ukończenie takiego kierunku i nawet tytuł niewiele pomoże, bo nie wymaga się go przy przyjmowaniu na te studia. Przychodzi się na zajęcia i dostaje tytuł niezależnie od jakości tego, co się pisze.
Na kursie creative writing można nauczyć się bardzo wiele na temat warsztatu: jak rozwijać postaci, jak pracować nad poszczególnymi elementami narracji i otrzymać od innych pisarzy konstruktywną krytykę własnej twórczości. Najczęściej forma kursu to warsztaty, na których rozdaje się wszystkim do przeczytanie swoje opowiadanie i na następnym spotkaniu jest ono omawiane. W zależności od prowadzącego może to być doświadczenie wartościowe lub miażdżące. Jeśli osoby z twojej grupy pragną zniszczyć każdego innego pisarza, bo postrzegają go jako konkurencję, taki warsztat może mieć destrukcyjny wpływ na młodego pisarza, który dopiero zaczyna szukać własnego głosu. Czy będą to dobre warsztaty, czy nie, trafisz na grupę ludzi, którzy chcą tworzyć SZTUKĘ i będą szydzić ze wszystkiego, co nie ma literackich aspiracji.
Kursy takie nie nauczą za to, jak zostać pisarzem, którego dzieła są wydawane. Większość programów nie wspomina słowem o biznesowej stronie pisarstwa. Nie uczą jak czytać umowy, szukać publikacji, które zechcą przyjąć to, co piszemy, szukać agentów lub w jakikolwiek sposób zarabiać na pisaniu. Co prawda niewielu pisarzy utrzymuje się wyłącznie z pisania, to programy creative writing nie planują przygotować swoich uczestników do rynku pracy. Myślę, że to właśnie tabu sprawia, iż na większości tego typu kursów niemile widziane są gatunki typu s-f, fantasy, powieść historyczna, romanse, czy literatura młodzieżowa (choć ostatnio zaczynają powstawać kursy pisania poświęcone temu właśnie gatunkowi). Pisanie wszystkiego, co nie mogłoby się znaleźć w księgarni na półce z literaturą piękną będzie odradzane, a w niektórych przypadkach wręcz zabronione na zajęciach.
Nie rozumiem skąd te uprzedzenia, skoro jest tyle wspaniałych opowiadań należących do rozmaitych "gatunków", które trafiły do kanonu literatury: Nowy wspaniały świat, Rok 1984, Sto lat samotności, praktycznie wszystko, co napisała Ursula LeGuin. Również Twoja twórczość, Neil, szybko staje się częścią kanonu. Nie mam pojęcia skąd biorą się takie uprzedzenia w programie kursów pisarskich. Są oczywiście wyjątki - kursy, w których wspiera się pisarzy niezależnie od gatunku, który tworzą, ale trzeba się ich naszukać i pytać "czy inne gatunki są dozwolone".
W młodości pisałam sporo science fiction i fantasy. W wieku 13 lat napisałam ponad dwustustronicową powieść fantasy, a jeszcze przed pójściem do college'u wysyłałam swoje opowiadania do Asimova i innym magazynów. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że interesuje mnie creative writing i tego chcę się uczyć, ale już podczas pierwszych zajęć prowadząca ustaliła zasady. Interesowała ją tylko tradycyjna proza, żadne odmiany. Tak było przez cały okres moich studiów i chyba z tego powodu jeszcze przez kilka lat po skończeniu uczelni nie mogłam się odnaleźć jako pisarka. Nie wiedziałam już, co chcę pisać, a nie chciałam pisać tego, czego oczekiwali ode mnie i co chwalili wykładowcy.
Piszę o tym ze względu na prowadzącą i to, co zrobiła w ciągu ostatnich paru miesięcy. Tytuł MFA otrzymałam w maju, ale w semestrze jesiennym jestem asystentką prowadzącej zajęcia. Jeden ze studentów w jej grupie pisał powieść fantasy, moim zdaniem całkiem niezłą. W połowie semestru prowadząca zaczęła powtarzać asystentom: "czy nie mówiłam, że nie toleruję innych gatunków" i mówić o tym, jak okropne jest to, co ów student napisał. Wraz z innym asystentem broniłam jego pracy, nam obojgu bardzo się podobała. Na wczorajszym spotkaniu przed zajęciami profesor opowiedziała nam o swoim pomyśle, aby studenci musieli podpisać swego rodzaju umowę, że nie będą pisać nic poza "zwykłą" prozą. Jeden z powodów, które podała brzmiał: są za młodzi, żeby tworzyć w innych gatunkach. Pomyślałam sobie: "za młodzi? Neil Gaiman napisał Sandmana mając dwadzieścia parę lat i dzięki temu zmienił całą branżę. Dlaczego oni mieliby być za młodzi?" Po zajęciach rozmawiałam w tym studentem, jak pisarz z pisarzem i powiedziałam mu, że jeśli prowadząca rzeczywiście zrobi, co zamierzała, powinien ją zignorować i nie brać tego do siebie, bo nikt nie ma prawa mówić pisarzowi, co pisać.
Pisze o tym ze względu na pytania o kursy pisarskie, które zadają Ci młodzi pisarze i chcę zwrócić uwagę na dyskryminację wobec pewnych gatunków. Jeśli ktoś potrafi odsunąć na bok swoje opowiadanie fantasy i pracować nad nim samodzielnie, a na zajęcia pisać realistyczną prozę - świetnie, college i kierunek creative writing jest właśnie dla niego. Patrząc na obecna sytuację, nie ma co spodziewać się pozytywnego feedbacku na temat swojej twórczości. Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli chce się stać lepszym pisarzem tworzącym te "inne" gatunki, najlepsze co można zrobić to dużo czytać i dużo pisać. Jeśli ktoś chce koniecznie pomocy z zewnątrz musi poszukać warsztatów, grup, konferencji i spotkań z pisarzami, gdzie będą oni opowiadać o swoim rzemiośle. Stopień naukowy lepiej zdobyć w interesującej go dziedzinie, jak historia lub psychologia, która dostarczy materiału do pisania.
Dzięki za wysłuchanie,
Diane Glazman
Dziękuję, że napisałaś i to tak wyczerpująco.
Myślę, że dla osób piszących SF czy fantasy niezły będzie Clarion. http://clarionfoundation.wordpress.com/). Kilka lat temu uczyłem u nich, a John Scalzi, który będzie prowadził zajęcia w tym roku pisze o tym na http://whatever.scalzi.com/2010/12/02/clarion-submission-period-open/. Kat Howard, uczestniczka zajęć w roku, kiedy tam uczyłem opisała swoje wrażenia na blogu http://strangeink.blogspot.com/2010/12/most-wonderful-time-of-year.html i powinni go przeczytać wszyscy zainteresowani warsztatami.
Nie prowadziłem zajęć na Clarion West - http://www.clarionwest.org/ - ale zestawienie tegorocznych prowadzących jest niesamowite.
A na tej stronie można znaleźć zestawienie wszystkich warsztatów/obozów treningowych dla pisarzy SF/fantasy: http://www.johnjosephadams.com/2007/10/article-basic-training-for-writers/
...
Właśnie wysiadł prąd. Potem się włączył. Znów wysiadł, wrócił, wysiadł ponownie. I wrócił.
Kiedy w ciepłych miejscach wysiada prąd, ludzie specjalnie się nie przejmują, prawda?...
Jutro będę opowiadał o komiksach na TALK OF THE NATION. Właściwie to już dzisiaj.
Wywiad Kevina Smitha ze Smodcastle, jest w dwóch trzecich dostępny:
część pierwsza na http://smodcast.bandcamp.com/track/chapter-1-the-neil-amanda-interview
część pierwsza na http://smodcast.bandcamp.com/track/chapter-1-the-neil-amanda-interview
(To jest sam wywiad).
część druga z koncertem Amandy jest na http://smodcast.bandcamp.com/track/chapter-2-amanda-fucking-palmer-rocks
Już za moment zamieszczona zostanie ostatnia część, w której czytam "Being an Experiment..." i z pomocą Kevina i Amandy przedstawiam scenkę z Bilquis z pierwszego rozdziału Amerykańskich bogów.
...
Na koniec artykuł z Boing Boing o Kairze, nie tym w Egipcie, tylko tym w stanie Illinois, o którym ostatnio często myślę przy okazji przygotowywania jubileuszowego wydania Amerykańskich bogów. Choć uważam, że nazwanie przez Cory'ego miasta "wymarłym" jest przesadą, to sytuacja rzeczywiście nie wygląda najlepiej. A z tego wpisu dowiedziałem się o problemach, na jakie natknęli się ludzie chcący otworzyć tam punkową kawiarnię (teraz jest na sprzedaż).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz