Pod koniec wczorajszego ślubu nasz przyjaciel Jason Webley (wyświęcony w internecie, napisał i poprowadził wspaniałą ceremonię) przeczytał ten wiersz e.e. cummingsa:
i thank You God for most this amazingday:for the leaping greenly spirits of treesand a blue true dream of sky;and for everythingwhich is natural which is infinite which is yes
(i who have died am alive again today,and this is the sun's birthday;this is the birthday of life and love and wings:and of the gaygreat happening illimitably earth)how should tasting touching hearing seeingbreathing any-lifted from the noof all nothing-human merely beingdoubt unimaginably You?(now the ears of my ears awake andnow the eyes of my eyes are opened)
dziękuję Ci Boże za najbardziej ten niezwykły
dzień: za podskakujące zielono duchy drzew
i prawdziwe błękitne marzenie nieba;i za wszystko
co jest naturalne co jest nieskończone co jest tak
(ja który umarłem żyję dziś ponownie,
a to są urodziny słońca;to są narodziny
dnia życia i miłości i skrzydeł:i z radosnej
wielkiej dziejącej się nieskończenie ziemi)
jak mogłoby smakujące dotykające słyszące widzące
oddychające wyjęte z nie
całej nic-ludzkie zaledwie istnienie
wątpić niewyobrażalnie w Ciebie?
(teraz uszy mych uszu przebudzone i
teraz oczy mych oczu są otwarte)
Recytowałem go po cichu razem z nim, jak modlitwę. Umieściłem ten wiersz na zakończenie ostatniego zeszytu Czarnej Orchidei ponad dwadzieścia lat temu i wciąż tkwi w mojej głowie, mówiąc "tak" w najlepszy możliwy sposób.
Amanda i ja pobraliśmy się w niedzielę wieczorem (tym razem w majestacie prawa) prawie spontanicznie. Garstka weselnych gości to te samo osoby, które i tak zaprosiliśmy na obiad 2 stycznia. Po prostu trafiło im się więcej, niż się spodziewali.
Zaimprowizowany wieczór ugościli i poprowadzili z miłością i smakiem nasi przyjaciele, Chabonowie i Waldmanowie, a Daniel Handler grał na akordeonie, gdy Amanda schodziła po schodach w tej samej sukni, którą tak dawno temu nosiła jako żywa statua. Rosie Chabon, najbardziej urocze stworzenie na ziemi rzucała jej pod nogi płatki kwiatów. Jedzono potrawy kuchni meksykańskiej, a także ciasto, w ogromnych ilościach.
Może nie wszyscy chcieliby wziąć ślub w salonie u znajomego, otoczeni garstką przyjaciół, którzy zupełnie się tego nie spodziewali, ale natychmiast rzucili się w wir przygotowań, by zorganizować nam ślub z niczego, z pomocą i miłością córki i syna. Ale zaręczyliśmy się prawie dokładnie rok temu i improwizacja wydała się nam absolutnie odpowiednią formą. Tak też zrobiliśmy. I byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.
A dzisiaj, po wspólnie spędzonej nocy, Amanda wyrusza do Australii, a ja wróciłem do domu i zimna. Zobaczymy się dopiero za 10 dni w Tasmanii. Cały ślub - bez planowania - był bez zarzutu, natomiast uznałem, że zorganizowane wyjazdy na miesiąc miodowy tuż po weselu też mają pewne zalety. Utrata panny młodej zaraz po ceremonii zakrawa na niedbalstwo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz