Q&A zamieszczone na stronie magazynu Wired 26 marca 2013 roku
„Nigdziebądź” Neila
Gaimana, powieść o człowieku odkrywającym pod ulicami Londynu
sekretny świat, została zaadaptowana na sześcioodcinkowe
słuchowisko z udziałem wielu naszych ulubionych brytyjskich
aktorów, m. in. Benedicta Cumberbatcha („Sherlock”), Jamesa
McAvoya („X-Men: Pierwsza Klasa”) i Natalie Dormer („Gra o
Tron”).
Ale nie jest to pierwsza
przygoda Gaimana z radiem. Spod pióra tego znakomitego autora
wychodziły opowieści we wszelkich możliwych formach: komiksy,
opowiadania, nowele, powieści, słuchowiska, sztuki oraz scenariusze
telewizyjne i filmowe. Z mistrzem rozmaitych mediów rozmawialiśmy o
adaptowaniu jego dzieł na potrzeby radia, planowanym przyszłym
projekcie zatytułowanym „Dead Room” oraz o
mającej ukazać się w czerwcu powieści „Ocean na końcu ulicy”.
Drzwi, Islington i Richard popijają wino z Atlantydy |
Wired: Jakie trudności
napotyka się przy przekładaniu czegoś na język słuchowiska
radiowego?
Neil Gaiman: Miałem już
okazję zarówno pisać dla BBC słuchowiska, jak i przerabiać na
słuchowisko coś, co napisałem wcześniej. Po pierwsze powinienem
wspomnieć, że najmądrzejszą rzeczą, jaką zrobiłem, gdy BBC
zgłosiło się do mnie z tym pomysłem, było namówienie ich na
zaangażowanie Dirka Maggsa, który pisał, adaptował i reżyserował
radiową wersję „Autostopem przez galaktykę”, kiedy Douglas
Adams przestał się tym zajmować.
Wired: Genialne!
NG: Dirk pisał fantastyczne scenariusze, które ja czytałem i komentowałem, ale tych komentarzy nigdy nie było wiele. A potem wraz z BBC zgromadził fantastyczną obsadę: Benedicta Cumberbatcha, Jamesa McAvoya, Natalie Dormer, Christophera Lee i Bernarda Cribbinsa.
Richard, Łowczyni i Drzwi na Hrabiowskim Dworze Christophera Lee |
Wired: Samego
Christophera Lee! Każdy z tych aktorów jest znakomity.
NG: O tak, to wspaniali ludzie. I Anthony Stewart Head! Podczas konferencji prasowej Natalie Dormer została zapytana dlaczego ona, James McAvoy i wszyscy ci aktorzy zechcieli wziąć udział w tej produkcji. A ona odpowiedziała „Cóż, wszyscy jesteśmy fanami Neila”. To było cudowne. Poczułem się niewiarygodnie szczęśliwy.
Wired: Czyli do rzeszy
twoich fanów należą również wspaniali aktorzy.
NG: Udało im się
stworzyć coś fantastycznego. Jakiś artykuł w brytyjskiej prasie
nazwał tę adaptację arcydziełem, słuchowiskiem roku. „Jeżeli
macie wysłuchać tylko jednej sztuki radiowej, niech będzie to
właśnie ta”. Takie reakcje niezmiernie mnie cieszą.
Wired: W jaki sposób
decydujesz się na wybór medium? Czy kiedy myślisz o nowej historii
pojawia się ona w twojej głowie w konkretnej formie?
NG: Odpowiedź brzmi:
tak, ale czasami się mylę. Moja nowa powieść, „Ocean na końcu
ulicy”, jest tego najlepszym przykładem, bo wydawało mi się, że
będzie opowiadaniem. A nie zdarzyła mi się dotąd taka
niespodzianka, żebym myślał, że coś będzie jednym, a okazuje
się czymś zupełnie innym. To było opowiadanie, które po prostu
nie chciało się skończyć. Nigdy przedtem nie napisałem powieści
przez przypadek. W przeszłości przy pisaniu powieści mówiłem
sobie: „Będę pisał powieść. Wszystko sobie rozplanuję”.
Wiedziałem co robię. W przypadku „Oceanu na końcu ulicy”
myślałem, że piszę opowiadanie. Potem zastanawiałem się, czy
wyjdzie z tego krótka nowelka. Następnie pomyślałem, że może
jednak to będzie nowela, po czym zdałem sobie sprawę, że nie,
jednak rzeczywiście piszę powieść. Choć tak naprawdę dopiero
kiedy skończyłem pisać i przeliczyłem objętość, przyszło mi
do głowy „Cholera! To była powieść”.
Wired: Bardzo podoba mi
się myśl, że forma historii może cię zaskoczyć.
NG: Dokładnie tak jest.
Czasami ta forma jest zupełnie oczywista. Jeśli wydaje się, że
wymaga obrazków – to pewnie komiks. Jeżeli zdaje się, że
potrzebuje żywych aktorów – będzie to prawdopodobnie film, może
coś dla telewizji albo sztuka teatralna. Jeżeli potrzebna jest
magia, którą stworzyć można tylko w radio – najprawdopodobniej
będzie to słuchowisko. Bardzo, ale to bardzo chciałbym napisać
zupełnie nowe słuchowisko, ale mam ogromne problemy ze znalezieniem
na to czasu. Nosi tytuł „Dead Room”, a jego akcja toczy się w
radiowym studio. W studiach zwykle jest takie wygłuszone, „martwe”
pomieszczenie. Ta historia dotyczy radia, samej jego natury.
[Ten ostatni tytuł
jest wieloznaczny, bo może oznaczać „martwy pokój”
(dosłownie), pomieszczenie przeznaczone do nagrań i
przygotowane w taki sposób, by nie występowało w nim echo, a w
języku potocznym – kostnicę.
–
przyp. noita]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz