czwartek, 31 grudnia 2009

Jak dostałem się do Bostonu

Mój syn, Mike, musiał wrócić do San Francisco, do pracy 30. grudnia. Ja miałem zamiar pojechać do Bostonu na sylwestrowy koncert Amandy i chciałem być tam dzień wcześniej, żeby odpocząć. Mieliśmy obaj wylatywać ze Szkocji o 7 rano: on do Gatwick, gdzie przesiadłby się w autobus do Heathrow i tam wsiadł w samolot do San Francisco, ja miałem polecieć do Manchesteru, stamtąd do Amsterdamu, a następnie do Bostonu.

Położyłem się zatem na parę godzin i wyjechaliśmy z domu o 3 nad ranem. Po trzygodzinnej jeździe dotarliśmy na lotnisko o 6 rano. Byłem z siebie całkiem zadowolony. Zgłosiliśmy się do odprawy. Kiedy staliśmy w kolejce do kontroli bezpieczeństwa, z głośników usłyszeliśmy ogłoszenie: "Z powodu opadów śniegu lotnisko zostaje tymczasowo zamknięte. Przyloty i odloty zostają wstrzymane do godziny 8:30".

Zjedliśmy śniadanie. Wezwano mnie do stanowiska lini lotniczych i zamieniono bilet. Zamiast do Manchesteru miałem tak samo, jak Mike polecieć na Gatwick z zamiarem przesiadki na Heathrow. Nie miałem nic przeciwko. Pomyślałem, że przynajmniej polecimy razem. Potem zauważyłem, że kompletniepokręcili sprawę z zamianą biletów, wróciłem do stanowisko i powiedziałem to pani, która mnie obsługiwała.
- Ojej - powiedziała. - Nie zauważyłam. Nie ma się czym martwić. Zaraz wykonam telefon i wszystko im wyjaśnię.
Usłyszawszy taką odpowiedź poczułem nieprzyjemny uścisk w gardle. (Jeśli coś nie zostanie zapisane w systemie komputerowym, możesz mieć przerąbane, bo różni ludzie będą wpatrywać się w swoje monitory, a twoje wyjaśnienie, że "tamta pani mówiła, że zadzwoni i wszystko załatwi" może zostać zignorowane.) Ale moja asystentka Lorraine jeszcze nie spała i wysłała mi e-mail z pytaniem, czy może w czymś pomóc. A że bilety były kupowane poprzez biuro z całodobową obsługą, poprosiłem ją, żeby upewniła się, że wszystko zostało załatwione jak należy.

Od czasu mojej ostatniej wizyty na tym lotnisku przemieszczono lub poukrywano wszystkie gniazdka, ale udało mi się znaleźć jakieś w biurze i naładować baterię w moim komputerze. O 8:30 głos z głośnika oświadczył, że zostaniemy powiadomieni o 9:30, o 9:30 usłyszeliśmy, że będzie cokolwiek wiadomo o 10:30 i nie wiem, co nam powiedziano o 10:30, bo zasnąłem w swoim fotelu i spałem do południa, kiedy głos z głośnika powiedział, że mamy wsiadać do samolotu. Wiadomości na twitterze wskazywały, że Lorraine wciąż nie poszła spać, a zamiast tego toczyła morderczą batalię z liniami lotniczymi.

- Jeszcze zdążymy - powiedziałem do Mike'a - W ostatniej chwili, ale uda się.

Stąpając po ziemi przysypanej zaledwie półcentymetrową warstwą śniegu, zastanawiałem się jakim cudem sparaliżował on lotnisko, bo wiem, ile śniegu musi spaść, żeby zamknęli Minneapolis-St Paul. Ale z drugiej strony, tam spodziewają się śniegu.

Wsiedliśmy do samolotu, zajęliśmy swoje miejsca. Pilot ogłosił, że nie działają urządzenia do odmrażania, a ja znów poszedłem spać. Przestałem mieć nadzieję, że dotrę na czas do Bostonu, liczyłem już tylko, że uda nam się w ogóle opuścić to lotnisko. Obudziłem się. Wciąż tam byliśmy.

Wróciłem do samolotu. Mike powiedział mi, że dziś nie uda nam się już opuścić Wielkiej Brytanii. "Przynajmniej jesteśmy razem", powiedział. I pomyślałem, że ma rację. Samemu byłoby o wiele gorzej. Z kimś do towarzystwa była to swego rodzaju interesująca przygoda.

Wystartowaliśmy o 14:15. Wylądowaliśmy na Gatwick o 15:45.

Natychmiast zadzwoniła Lorraine, jeszcze zanim wysiedliśmy z samolotu. "O 19:15 masz samolot z Heathrow" rzuciła i w skrócie opowiedziała mi przez co musiała przejść, żeby odzyskać pieniądze za mój bilet od FlyBe i zdobyć dla mnie miejsce w British Airways. Nie spała całą noc i dokonała cudów. Miała właśnie zamiar wreszcie się położyć.

Kiedy czekaliśmy na odbiór bagażu, Mike zadzwonił do United i zrobił się nagle bardzo ponury. Powiedział, że przebukują mu bilet, ale będzie go to kosztować 1900 $ i straci też wszystkie punkty za wylatane kilometry, które przeznaczył na rezerwację poprzedniego miejsca w klasie biznesowej.

Odebraliśmy bagaże. Lorraine zadzwoniła, żeby się upewnić, przez telefon sprawiała wrażenie wykończonej.
- Czy mogłabyś sprawdzić, co z biletem Mike'a? - zapytałem. - Każą mu dopłacić 1900
$, żeby mógł wrócić do domu. Spisała numer jego rezerwacji i 20 minut później oddzwoniła z informacją, że udało jej się obniżyć opłatę za zmianę rezerwacji do 300$ i załatwiła z powrotem miejsce w klasie biznesowej. Moja asystenka to naprawdę niezwykła kobieta.

W deszczu złapaliśmy taksówkę i z Gatwick pojechaliśmy na Heathrow, bez problemu przeszedłem przez odprawę i serdecznie uścisnąłem Mike'a na pożegnanie. Lot był opóźniony z powodu nowych przepisów bezpieczeństwa, przeszukiwania pasażerów i zaglądania do toreb. Obszukano mnie (ale nie na tyle dokładnie, żeby znaleźć materiały wybuchowe, gdybym ukrył je po wewnętrznej stronie uda, jak zrobił to idiota lecący z Amsterdamu do Detroit, bo człowiek, który go przeszukiwał był zbyt uprzejmy, żeby tam sprawdzić), zajrzano również do mojego plecaka (bez otwierania i zaglądania do licznych kieszeni i gdybym miał w którejś strzykawkę, jak wspomniany idiota, także by jej nie znaleziono). Zastanawiałem się, dla kogo to całe obszukiwanie i sprawdzanie. Doszedłem do wniosku, że ma to sprawić, że wszyscy będą czuć się bezpieczniejsi, bez utrudniania podróżnym życia tak bardzo, ja byłoby to konieczne, gdyby kontrole rzeczywiście miały cokolwiek wykryć.

Wylądowałem w Bostonie po 28 godzinach od wyjścia z domu. Taksówką pojechałem do mieszkania Amandy. Zamówiłem pokój w pobliskim hotelu, bo wiedziałem, że przed sylwestrowym koncertem będzie do późna ćwiczyć Czajkowskiego, ale praktycznie natychmiast zasnąłem w jej łóżku i nic nie byłoby w stanie mnie obudzić, nawet Uwertura 1812 z prawdziwą armatą.

Wczorajszy dzień spędziłem w hotelu, pisałem wstępy i inne rzeczy. Poszedłem na lunch z Chrisem Goldenem i Stevem Bissettem. Wróciłem do hotelu. Pisałem dalej. Poszedłem z Amandą do fryzjera i obserwowałem powstawanie jej fryzury. Wróciłem z powrotem do hotelu.

Co zamierzam robić dziś: pisać, (blog - leżąc w łóżku, co robię właśnie teraz), założyć smoking, przeczytać coś krótkiego podczas występu Amandy, zagrać na instrumencie. Do tego ostatniego wcale mi się nie spieszy.

...

Pod sam koniec roku pojawiło się trochę interesujących rzeczy. Najbardziej dumny jestem chyba z tego:

[Świętuj krajowy tydzeń bibliotek, 11-17 kwietnia 2010, honorowy przewodniczący - pisarz Neil Gaiman]

Temat przewodni obchodów to "Społeczności rozkwitają dzięki miejscowym bibliotekom". Więcej szczegółów oraz plakat na http://www.ala.org/nlw.

"Amerykańscy bogowie" znaleźli się w dziesiątce najlepszych książek dekady zdaniem Time Magazine. Bardzo mnie to cieszy, bo "Amerykańscy bogowie" to taki marmite wśród książek, ludzie albo ją kochają, albo nienawidzą. Ci drudzy obwieszczają ową nienawiść na tyle głośno, że często zapominam, jak wielką miłością darzą książkę ci, którzy ją kochają.

Film Koralina pojawia się w zestawieniach najlepszych filmów 2009 roku na całym świecie. Ale to cieszy szczególnie.

Moje opowiadanie pt. "Ja, Cthulhu" jest na stronie Tor. Co mówicie? Że jest też na Neilgaiman.com? No cóż, jest. Ale na Tor jest też wspaniała ilustracja Briana Eliga
(i parę szkiców na blogu Irene Gallo).

No dobrze. Czas zakończyć pisanie w łóżku i rozejrzeć się za jakimś śniadaniem.

Za kilka godzin możecie spodziewać się jeszcze jednego wpisu, z życzeniami na 2010 rok...

Brak komentarzy: