Ludzie z Harper Collins wybrali finałową jedenastkę - to miała być jedna nagroda główna i dziesięć wyróżnień - i przysłali mi jedenaście relacji, z jedenastu przyjęć. Niektóre były nagraniami wideo, inne to zdjęcia i opisy. Były wśród nich księgarnie małe i duże, każde przyjęcie zupełnie inne.
(Wybranie tych jedenastu nie mogło być łatwe. Przeczytałem w sieci relacje z 13 "cmentarnych" przyjęć, z których każde mogłoby znaleźć się wśród finalistów.)
Obejrzałem nagrania i zdjęcia, przeczytałem relacje. Przyjęcia były niesamowite. Obejrzałem je jeszcze raz. I jeszcze raz. Nadal były niesamowite. Jednak dwa odrobinę wysuwały się na prowadzenie. Nagrania z nich oglądałem raz za razem i próbowałem się zdecydować. Zastanawiałem się, czy mógłbym z czystym sumieniem przyznać dodatkowe punkty za klimat, czy za to, że w ogóle chciałbym odwiedzić to miejsce (nagle księgarnia Octavia Books z Nowego Orleanu zyskała przewagę), albo za to, że zimą, powiedzmy w Winnipeg, będzie raczej zimno. Nie mogłem. Chodziło wyłącznie o same przyjęcia.
Potem zadzwoniłem do Elyse Marshall z Harper Childrens. "Posłuchaj", powiedziałem, "nie mogę z czystym sumieniem wybrać jednego z nich. Jeżeli zgodzicie się przyznać dwie główne nagrody i wysłać mnie w dwa miejsca, ja zgodzę się poświęcić jeszcze jeden dzień."
Powiedziała, że sprawdzi.
Sprawdziła i odpowiedziała. Zgodzą się. Ja też się zgodzę.
Czyli oto oficjalne ogłoszenie wraz z nagrodzonymi drugim i trzecim miejscem. (A prawdę mówiąc, 28 pozostałych zgłoszeń było na tyle dobrych, że musiałem wymyślić coś miłego również dla nich.)
W Decatur pojawię się w poniedziałek, 14. o 18, a w Winnipeg we wtorek 15. o 18.
...
Ostatnie kilka dni spędziłem w trasie z Amandą. Było bardzo fajnie. Bardzo podobało mi się w Nothhampton, Ma - miałem okazję przespacerować się ulicami miasta po raz pierwszy od czasu, kiedy mieszkałem w Old Bank na Main Street podczas pisania dwóch ostatnich części "Zabawy w ciebie" w drodze do Tucson w 1991 roku.
Klub na Pearl Street prowadzą ludzie, którzy robią oszczędności i tracą sympatię, bo nie włączają zimą ogrzewania. Nigdy. Były tam dwie garderoby, tylko w jednej z nich był maleńki piecyk, więc wszyscy stłoczyli się w tym pomieszczeniu (a nawet to nie wystarczyło, żeby zrobiło się tam ciepło. Po prostu nie było tak zimno.) i czytali napisy na ścianach wykonane przez zespoły, które nie przechwalały się (jak zazwyczaj w takim miejscu) swoimi podbojami seksualnymi, nie rysowały części anatomii, ani nie pisały po prostu nazwy zespołu (rozmiar napisu jest zawsze odwrotnie proporcjonalny do prawdopodobieństwa, że kiedykolwiek słyszało się o tym zespole). Nie, ścianę garderoby w Pearl Street Ballroom pokrywały zbolałe komentarze zespołów na temat tego, jak bardzo nie podoba im się to miejsce i jego właściciele oraz jak bardzo chcieliby włączyć ogrzewanie.
To był wspaniały koncert, choć musiałem założyć sweter i płaszcz, żebym mógł go obejrzeć. Po koncercie rozdawaliśmy autografy.
W sobotę pojechaliśmy z Amandą w deszczu na Brooklyn i wszystko szło doskonale, dopóki samochód przed nami nie zatrzymał się nagle i my zatrzymaliśmy się nagle i moment radości, że nie uderzyliśmy w samochód z przodu zepsuło nam nieco uderzenie samochodu z tyłu. Zjechaliśmy na pobocze, zrobiliśmy wszystko, co w takich przypadkach należy zrobić, wymieniliśmy się danymi i czekaliśmy na policję, martwiąc się, że Amanda spóźni się na koncert (choć to ostatnie mogło dotyczyć tylko osób w moim samochodzie, czyli mnie i Amandy), wszyscy byli dość zdenerwowani. Nie chciałbym występować po czymś takim (i rzeczywiście odmówiłem, kiedy Amanda zapytała, czy zechciałbym tego wieczora przeczytać opowiadania z książki "Kto zabił Amandę Palmer"), ale ona zagrała znakomity koncert - jeden z najlepszych, jakie widziałem. Zespół, który jej towarzyszył (z zarazem support), The Nervous Cabaret, jest niewiarygodny i razem brzmią fantastycznie. Do tej pory znałem ją tylko jako dziewczynę śpiewającą samotnie przy pianinie. Inne najjaśniejsze punkty wieczoru to (moim zdaniem) piosenka Jacquesa Brela "Amsterdam" (którą jako nastolatek poznałem w wykonaniu Davida Bowie) i "Pirate Jenny", która zawsze przywodzi mi na myśl "Strażników" i cover Ting Tings dla Maddy (która miała tam być, ale jej nie było, więc zobaczy to na YouTube). A potem urządziliśmy podpisywanie.
Ale to nie był najbardziej ekscytujący moment wieczoru. Najbardziej ekscytujący moment miał miejsce w garderobie przed koncertem (która była ciepła i ładna i miała dywan i nie było tam żadnych smutnych napisów). Sxip Shirley i ja słuchaliśmy ostatnich utworów, które on skomponował do mojego niemego filmu, oglądając go jednocześnie z Quicktimie z powerbooka Sxipa. Do sceny, w której Bill Nighy odjeżdża sprzed pubu wolałem smyczki od fortepianu, ale obejrzeliśmy całość, a Sxip zawsze w odpowiednim momencie włączał odpowiedni utwór, czyli było to pierwsze wyświetlenie filmu z gotową muzyką.
Film (który nosi tytuł "Statuesque") zostanie wyemitowany w brytyjskiej telewizji Sky 1 (i chyba w Sky Art) w Boże Narodzenie. Nie jestem jeszcze pewien dokładnej daty, bo filmów jest jedenaście i nie ustalono dotąd kolejności emisji. Napiszę, kiedy się tego dowiem.
W Decatur pojawię się w poniedziałek, 14. o 18, a w Winnipeg we wtorek 15. o 18.
...
Ostatnie kilka dni spędziłem w trasie z Amandą. Było bardzo fajnie. Bardzo podobało mi się w Nothhampton, Ma - miałem okazję przespacerować się ulicami miasta po raz pierwszy od czasu, kiedy mieszkałem w Old Bank na Main Street podczas pisania dwóch ostatnich części "Zabawy w ciebie" w drodze do Tucson w 1991 roku.
Klub na Pearl Street prowadzą ludzie, którzy robią oszczędności i tracą sympatię, bo nie włączają zimą ogrzewania. Nigdy. Były tam dwie garderoby, tylko w jednej z nich był maleńki piecyk, więc wszyscy stłoczyli się w tym pomieszczeniu (a nawet to nie wystarczyło, żeby zrobiło się tam ciepło. Po prostu nie było tak zimno.) i czytali napisy na ścianach wykonane przez zespoły, które nie przechwalały się (jak zazwyczaj w takim miejscu) swoimi podbojami seksualnymi, nie rysowały części anatomii, ani nie pisały po prostu nazwy zespołu (rozmiar napisu jest zawsze odwrotnie proporcjonalny do prawdopodobieństwa, że kiedykolwiek słyszało się o tym zespole). Nie, ścianę garderoby w Pearl Street Ballroom pokrywały zbolałe komentarze zespołów na temat tego, jak bardzo nie podoba im się to miejsce i jego właściciele oraz jak bardzo chcieliby włączyć ogrzewanie.
To był wspaniały koncert, choć musiałem założyć sweter i płaszcz, żebym mógł go obejrzeć. Po koncercie rozdawaliśmy autografy.
W sobotę pojechaliśmy z Amandą w deszczu na Brooklyn i wszystko szło doskonale, dopóki samochód przed nami nie zatrzymał się nagle i my zatrzymaliśmy się nagle i moment radości, że nie uderzyliśmy w samochód z przodu zepsuło nam nieco uderzenie samochodu z tyłu. Zjechaliśmy na pobocze, zrobiliśmy wszystko, co w takich przypadkach należy zrobić, wymieniliśmy się danymi i czekaliśmy na policję, martwiąc się, że Amanda spóźni się na koncert (choć to ostatnie mogło dotyczyć tylko osób w moim samochodzie, czyli mnie i Amandy), wszyscy byli dość zdenerwowani. Nie chciałbym występować po czymś takim (i rzeczywiście odmówiłem, kiedy Amanda zapytała, czy zechciałbym tego wieczora przeczytać opowiadania z książki "Kto zabił Amandę Palmer"), ale ona zagrała znakomity koncert - jeden z najlepszych, jakie widziałem. Zespół, który jej towarzyszył (z zarazem support), The Nervous Cabaret, jest niewiarygodny i razem brzmią fantastycznie. Do tej pory znałem ją tylko jako dziewczynę śpiewającą samotnie przy pianinie. Inne najjaśniejsze punkty wieczoru to (moim zdaniem) piosenka Jacquesa Brela "Amsterdam" (którą jako nastolatek poznałem w wykonaniu Davida Bowie) i "Pirate Jenny", która zawsze przywodzi mi na myśl "Strażników" i cover Ting Tings dla Maddy (która miała tam być, ale jej nie było, więc zobaczy to na YouTube). A potem urządziliśmy podpisywanie.
Ale to nie był najbardziej ekscytujący moment wieczoru. Najbardziej ekscytujący moment miał miejsce w garderobie przed koncertem (która była ciepła i ładna i miała dywan i nie było tam żadnych smutnych napisów). Sxip Shirley i ja słuchaliśmy ostatnich utworów, które on skomponował do mojego niemego filmu, oglądając go jednocześnie z Quicktimie z powerbooka Sxipa. Do sceny, w której Bill Nighy odjeżdża sprzed pubu wolałem smyczki od fortepianu, ale obejrzeliśmy całość, a Sxip zawsze w odpowiednim momencie włączał odpowiedni utwór, czyli było to pierwsze wyświetlenie filmu z gotową muzyką.
Film (który nosi tytuł "Statuesque") zostanie wyemitowany w brytyjskiej telewizji Sky 1 (i chyba w Sky Art) w Boże Narodzenie. Nie jestem jeszcze pewien dokładnej daty, bo filmów jest jedenaście i nie ustalono dotąd kolejności emisji. Napiszę, kiedy się tego dowiem.
...
Po wszystkich linkach do zdjęć halloweenowych kostiumów Drugiej Matki z filmu (i całych rodzin Koraliny), miło mi zamieścić link do kogoś, kto został Drugą Matką z książki:
Co przypomniało mi o doskonale obrzydliwym artykule:
http://www.magic-city-news.com/Old_Embers/Two_Stories_for_Children12574.shtml który uważam za naprawdę obraźliwy. I nie z powodu tego, jak opisano mnie i "Koralinę"...
(Ach. Szybkie wyszukiwanie w Google pokazało, że ktoś już porządnie i rozsądnie skomentował ten artykuł.)
Twórcy "Koraliny" byliby także skłonni poprzeć zło aborcji i małżeństw homoseksualnych i gdyby tylko mieli możliwość, zmieniliby Amerykę w piekło na ziemi w stylu sowietów. Czyli można powiedzieć, że Matka Hulda [w polskich wersjach baśni braci Grimm występuje jako Pani Holle-przyp. noita] ukazuje duszę Prawicy, a Koralina - udręczoną dusze Lewicy....ale z powodu sposobu, w jaki opisuje, błędnie interpretuje i pomija istotne aspekty opowieści braci Grimm, od której się zaczyna (i do której nieudolnie porównuje "Koralinę"). To link to samej baśni: http://www.surlalunefairytales.com/diamondstoads/stories/holle.html
Kiedy porówna się obie opowieści okazuje się, że nasza opowieść to o wiele więcej, niż polityczna walka. To prawdziwa "bitwa z władcami, potęgą, władcami ciemności na tym świecie i duchowym złem."*
(Ach. Szybkie wyszukiwanie w Google pokazało, że ktoś już porządnie i rozsądnie skomentował ten artykuł.)
...
I na koniec - nadszedł wreszcie ten czas w roku. Dziś Bal The Moth, który odbywa się, aby wspierać cudowną organizację The Moth, która zajmuje się promowaniem opowiadania i gawędziarstwa. I jak rok temu, na aukcję zostanie wystawiona Herbatka w Towarzystwie Neila Gaimana. Licytacja jest na stronie
http://www.cmarket.com/auction/item/Browse.action?auctionId=99195129 i potrwa przez dwa dni.
Teoretycznie chodzi o herbatkę w Nowym Jorku. W zeszłym roku była to herbatka (i mnóstwo ciastek, kanapek i słodkich przegryzek) w Nowym Jorku, w styczniu. Ale nie w Player's Clubie, który był zamknięty w czasie, który odpowiadał zwycięzcy aukcji. Prawdę mówiąc, jeśli mieszkacie w okolicy jednego z miejsc, które odwiedzę w ciągu najbliższych sześciu miesięcy, pewnie uda się ustalić spotkanie gdzieś blisko Was.
Nie sądzę, żebym musiał dodawać, że nie, nie dostaję za to żadnych pieniędzy, wszystko idzie na konto Moth: http://www.themoth.org/ -- ale nigdy nie wiadomo.
To bardzo szczytny cel. Jeśli nie jesteście fanami Moth, zajrzyjcie na stronę z ich podcastami.
*czyli ze mną. A właściwie ze mną i Henrym Selickiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz