Neil napisał we wtorek 25 stycznia 2011 o 2:12
Pozwoliłem, aby na blogu zdarzyła się ta sytuacja, kiedy obiecuję sobie, że jak tylko na jeden dzień przestaną mi się przytrafiać dziwne i wspaniałe rzeczy, wszystko opiszę i uaktualnię. Tymczasem dzieje się tyle nowych.
Piszę teraz nie po to, aby złożyć sprawozdanie z tego, co robię, ale dlatego, że chciałbym uwiecznić to:
Jestem teraz w Sydney. Jutro wraz z Amandą i przyjaciółmi zawładniemy Świętem Australii w Operze. Siedziałem sobie w mieszkanku, gdzie umieścili nas organizatorzy festiwalu i pracowałem nad tym, co chciałbym jutro czytać. Nagle zgasł monitor. Zorientowałem się, że komputer nie był podłączony, a Amanda (chwilowo na spotkaniu z prasą w Operze) zabrała australijską przejściówkę (mieliśmy ich więcej, ale zostawialiśmy po drodze).
Wyszedłem więc kupić kilka nowych przejściówek, żebym ja miał jedną, a drugą mógł zostawić Amandzie, kiedy będę wyjeżdżał.
W ostatnich gorących promieniach słońca Sydney mijałem restauracje sushi, hostele, knajpy z tajskim jedzeniem na wynos i kioski. Wczoraj wieczorem Amanda zwróciła moją uwagę na prostytutki (bo setnie ubawił ją mój kompletny brak umiejętności dostrzegania ich na ulicy) i dziś zauważyłem kilka z tych pań, rozpoczynały dyżur i w świetle dnia wyglądały bardzo nieufnie.
Widziałem też parę, kobietę i mężczyznę, oboje mieli koło dwudziestki, oboje byli nieco niżsi ode mnie i mieli ciemne włosy. Stali tyłem do mnie i oglądali wystawę sklepu. Kobieta miała na łopatce tatuaż - napis - a ponieważ nie potrafię przejść obok napisu i go nie przeczytać, przyjrzałem się mu. Fragment tatuażu zasłaniało ramiączko.
Ale i tak mogłem wszystko przeczytać. I dokładnie wiedziałem, jakie słowa były zasłonięte.
Tatuaż był bardzo podobny do poniższego (tzn. ta sama treść, podobna czcionka, ale prawdopodobnie inna osoba. Już staram się przypomnieć sobie, na której był łopatce):
(Zdjęcie wziąłem stąd.) (Dziękuję ci, wyszukiwarko obrazów Google)
Przeczytałem tatuaż, słowa, którymi osiemnaście lat temu starałem się wypędzić własne małe demony, i poczułem się jak duch. Zupełnie jakbym przez moment w gorącym australijskim słońcu był ideą osoby, a nie prawdziwą osobą.
Nie przedstawiłem się jej, w ogóle nic nie powiedziałem (szczerze mówiąc, nie przyszło mi nawet do głowy, żeby się przywitać). Poszedłem po prostu do domu, przez świat, który zdawał się nieco bardziej wątły i nieskończenie bardziej osobliwy, niż jeszcze rano.
Nie wiem dlaczego, ale wyjątkowo mnie to poruszyło.
1 komentarz:
Fajnie, że tłumaczycie ten blog. Dzięki i pozdrawiam :)
Prześlij komentarz