środa, 16 lutego 2011

W którym dwie rzeczy robię po raz pierwszy w życiu i napotykamy nietoperze

Neil napisał w sobotę 13 stycznia 2011 o 1:35 Dwie rzeczy zrobiłem dziś po raz pierwszy w życiu.

1) Ćwiczyłem w rytm Dickensa.

Zdałem sobie sprawę, że nie ćwiczę, bo mnie to nudzi. Dlatego w moim przypadku sprawdzają się rzeczy typu Wii. Jest ciekawiej, kiedy ktoś mówi do mnie z ekranu. Ale nie lubię czytać podczas ćwiczeń, bo zwalniam, żeby przewracać strony. Nie lubię też oglądać telewizji. Dziś rano postanowiłem założyć sobie konto na stronie Audible (to bardzo łatwe, wystarczy ten sam e-mail, co w Amazonie i hasło) i ściągnąłem Samotnię, powieść Charlesa Dickensa, za którą zabierałem się już kilkakrotnie, zawsze mi się podobała, ale nigdy nie udało mi się jej skończyć.

W słuchanej przeze mnie wersji każdy rozdział trwa 16 minut.

32 minuty ostrego treningu na maszynie do ćwiczeń minęły zupełnie niepostrzeżenie. Coś wspaniałego.

Opowiedziełem o tym mojej żonie, która chwilowo przebywa na antypodach. Brzmiała trochę, jakby chciała mnie wyśmiać za to, że ćwiczę w rytm Dickensa (a nie muzyki), ale tego nie zrobiła, być może dlatego, że wspomniałem jak drażliwą kwestię stanowią moje ćwiczenia i że powinna mnie do nich zachęcać.

2) Poszedłem na zawody roller derby.

Powodem jest dyskusja na Twitterze o Kawach Nazwanych Na Cześć Pisarzy w Indonezji, w wyniku której ktoś nazwał kawę moim imieniem. W wyniku tego zdarzenia, kiedy pojechałem do Indianapolis odebrać Nagrodę Literacką im. Kurta Vonneguta Jra, zabrałem kilka zawodniczek Naptown Roller Girls wraz z osobami towarzyszącymi na kolację. (To wina przede wszystkim mojej ówczesnej narzeczonej, Amandy Palmer. Rzuciła coś w stylu: "jeździsz na te wszystkie imprezy, ale w ogóle nikogo nowego nie poznajesz", a ja odpowiedziałem coś w stylu "Ha. A właśnie że cała drużyna wrotkarska przyjdzie obejrzeć moje wystąpienie w Indianapolis." I Amanda odrzekła, "No dobrze, ale musisz się z nimi jeszcze zadawać". I było w tym tyle racji, że kiedy tylko się rozłączyliśmy, powiedziałem mojej asystentce Lorraine, żeby zapytała zawodniczki, czy miałyby ochotę wybrać się ze mną na kolację.)

Lorraine poznała Joan of Dark (która zrobiła ową kawę, robiła na drutach Octokociaki z Koraliny, które stały się maskotką drużyny i zapytała, czy mogę zdobyć dla nich bilety na Wykład Biblioteczny, który odbywał się przed moim spotkaniem z czytelnikami i była gospodynią kolacji), zaprzyjaźniła się z nią oraz całą drużyną Naptown Roller Girls, dzięki czemu wyrobiła wspaniałą kondycję, bardzo straciła na wadze i postanowiła dostać się do miejscowej drużyny roller derby.

Joan of Dark przyjechała w ubiegły weekend, żeby zobaczyć się z Lorraine i obejrzeć zawody: Naptown Roller Girls Third Alarm team vs. The Chippewa Valley Roller Girls.

W ostatniej chwili sam siebie zaskoczyłem i zapytałem, czy mogę iść z nimi. Kiedy lecieliśmy razem samolotem, Lorraine miała książkę na temat tego sportu, a skończyły mi się wtedy rzeczy do czytania i byłem ciekaw jak to, co przeczytałem wypada w porównaniu z rzeczywistością.

Joan of Dark była moim komentatorem, więc wiedziałem rzeczywiście co się dzieję i przepychanie się między sobą dużej ilości pięknych kobiet na wrotkach miało jakikolwiek sens.

Bawiliśmy się wspaniale. Bardzo zaimponowały mi umiejętności, spryt, taktyka i czasami brutalność obu drużyn oraz nieustająco rozśmieszający widzów spiker Matt, a także znakomita Miss Dee Lovely (która zaśpiewała "Gwiaździsty sztandar").




Lorraine po lewej, Joan of Dark po prawej.



A na tym zdjęciu ja z drużyną Naptown. Zdjęcie autorstwa Kelly McCullough. Studium z czerwonymi oczami. (Chciałbym mieć zdjęcie również z drużyną Chippewa Valley, ale otoczyli ją już wtedy przyjaciele i kibice.)

Mam nadzieję, że Lorraine uda się dostać do drużyny.

...właściwie to znalazłoby się jeszcze kilka rzeczy, które dzisiaj robiłem po raz pierwszy w życiu, na przykład składanie urządzenia do ćwiczeń [inversion table- proponowana przez polskich fanów fitness nazwa to... nietoperz ;) - przyp. noita] czy przyrządzenie w miarę jadalnej polenty z zimnej owsianki z prosa. Ale dwie rzeczy, które opisałem były najfajniejsze.

...

A co powiecie na kilka nietoperzy przy okazji serii największych hitów dziesięciolecia?

Squeaky pisze,

mój ulubiony wpis to ten z lepkim nietoperzem o zapachu cytrynowym. nadal mnie śmieszy. na biurku w pracy mam przylepioną wygniecioną karteczkę. jest na niej napisane "lepki nietoperz o zapachu cytrynowym" i kiedy raz na jakiś czas rzucę na nią okiem, zawsze się uśmiecham.

i

Jeden z moich ulubionych postów na blogu to ten o cytrynowo pachnącym nietoperzu, który przykleił się do lepu na muchy... Zastanawiam się, czy kiedyś znalazłeś/zeskanowałeś rysunek Maddy.
Cześć, tak przy okazji... Nietoperz Tori!


Nie znalazłem go.

Oto rzeczony post z lutego 2007: "Z ODLEGŁEJ PRZESZŁOŚCI" http://journal.neilgaiman.com/2007/02/from-distant-past.html

Zanim powstał ten blog zamieszkiwałem inne miejsca, do których dostęp możliwy był jedynie za pośrednictwem modemu. Najpierw na Compuserve, potem na Genie, następnie na Well bywałem i odpowiadałem na pytania. Nie mam pojęcia, czy zachowały się jakieś archiwa Compuserve albo tematów z Genie, ale z przyjemnością donoszę, że Well nadal istnieje, a ja wpadam tam co parę lat, udzielam wywiadu i przez kilka tygodni siedzę na inkwell.vue. To wspaniałe miejsce, które dostępne jest dla wszystkich: http://www.well.com/conf/inkwell.vue/

Przy okazji wywiadu na temat Rzeczy ulotnych, który się właśnie zaczął, czytałem post z 20 czerwca 2000 napisany podczas tworzenia Amerykańskich bogów. Zamieszczam go tutaj ponieważ a) znacznie więcej podobnych fajnych rzeczy można znaleźć na Well, w dyskusjach, w których uczestniczyłem (pierwsza, tu druga, tu trzecia) oraz b) jeśli jakakolwiek opowieść nadaje się na ten blog, to właśnie ta.

...w ubiegłym tygodniu Maddy obudziła mnie wcześnie rano.

"Tatusiu," powiedziała. "Na oknie w kuchni jest nietoperz."

"Grumphle," odpowiedziałem i z powrotem zasnąłem.

Niedługo później znów mnie obudziła. "Narysowałam nietoperza na oknie w kuchni" powiedziała i pokazała mi swój rysunek. Maddy bardzo dobrze rysuje jak na pięciolatkę. Był to schematyczny rysunek kuchennych okien, a na jednym z nich widniał nietoperz.

"Bardzo ładnie, kochanie" powiedziałem. I znów zasnąłem.

Kiedy wreszcie zszedłem na dół...

Zamiast wiszących lepów na muchy nasze okna na parterze wyklejone są kawałkami przezroczystej taśmy jeden na sześć cali. Kiedy zbierze się na nich dużo much, odklejamy je z okna i wyrzucamy.

Do jednego z nich przykleił się nietoperz. Mordkę miał zwróconą do wnętrza pomieszczenia. "Chyba nie żyje" powiedziała moja asystentka Lorraine.

Odkleiłem taśmę z okna. Nietoperz na mnie nasyczał.

"Nie," powiedziałem."Nic mu nie jest. Przykleił się tylko."

Powstało pytanie: jak odkleja się nietoperza (wraz ze skórą i futerkiem) od lepu na muchy. Na szczęście jestem zdobywcą nagrody imienia Brama Stokera. Po tym jak odpadły drzwi (por. wcześniejszy fragment dyskusji) kupiłem cytrynowy rozpuszczalnik, żeby usunąć klej i ponownie przytwierdzić drzwi.

Potraktowałem więc niepocieszonego nietoperza cytrynowym rozpuszczalnikiem i za pomocą gałązki pomogłem mu wdrapać się na gazetę, którą następnie umieściłem na szczycie stosu drewna. Pachnący cytrusowo, lepki nietoperz wczołgał się pomiędzy polana. Przy odrobinie szczęścia następnej nocy będzie jak nowy...


Oczywiście gdyby coś takiego wydarzyło się teraz, zeskanowałbym ten rysunek. (Zastanawiam się, czy uda mi się go kiedyś znaleźć.)

(A tak przy okazji, pojawiły się plotki o pojawieniu się perfum Lepki Nietoperz o Zapachu Cytrynowym z Black Phoenix Alchemy Lab. Miejcie oko na ich stronę...)

Oczywiście nie była to jedyna notka na temat nietoperzy, jaka pojawiła się na blogu. W maju 2007 zamieściłem notkę pt. "Przeprosiny i krótki filmik"...




I jeszcze to. Ktoś poprosił na Twitterze o zamieszczenie tego wpisu, kiedy tylko wspomniałem o akcji wspominkowej. Z czwartku 13 sierpnia 2009, "Pod Nietoperzami i Gwiazdami"

Wiem.

Tyle spraw mam do opisania i zamknięcia tutaj, tyle się dzieję, a ja nie zdążyłem wam jeszcze opowiedzieć co robiłem na Worldconie w poniedziałek, ani jak potem poleciałem do Toronto, żeby spotkać się z Tori Amos i zobaczyć jej koncert, po raz pierwszy od czasu tamtego w Budapeszcie, ani o jej córce Tash i epickim konkursie na wąsiska, który przeprowadziła wśród ekipy...

Ale zamiast którejkolwiek z tych rzeczy, zabrałem Cabala i jego najlepszego przyjaciela Frecka (psa, który najwyraźniej u nas nocuje) do ogrodu, położyłem się na ziemi na plecach i zacząłem gapić się w bezchmurne niebo. Dokładnie w chwili, gdy pomyślałem „Przecież wcale nie muszę zobaczyć meteorytów, okazja, żeby zwyczajnie, spokojnie pogapić się na gwiazdy wystarczy” – ziuu i ziuu, dwa przepiękne meteoryty przeleciały nisko po niebie, ciągnąc za sobą iskrzące się ogony, a ja zrobiłem „ooooch”, jakby to był specjalny, doskonały pokaz sztucznych ogni przygotowany wyłącznie dla mnie.

Były też nietoperze: poszarpane łaty cichej czerni na tle głębokiej, nocnej purpury usianego gwiazdami nieba.

Amanda zwróciła uwagę, że zawsze mam tendencję to robienia następnej rzeczy, czy w trakcie robienia czegoś – do myślenia o kolejnych rzeczach, które mam w planach, oraz że powinienem bardziej wczuć się w chwilę i nią cieszyć i ma rację. Więc leżałem tam i patrzyłem na gwiazdy i nietoperze i liczyłem spadające gwiazdy.

Naliczyłem w sumie dwadzieścia osiem. Jakieś dziesięć z nich miało ogony. Niektóre były tylko smugami światła, inne śmigającymi maleńkimi punkcikami. Kilka miało pełen zestaw magicznych, złoto-żółtych efektów specjalnych.

Wydawało mi się, że leżałem tam 20 minut. Kiedy wróciłem, okazało się, że trwało to grubo ponad godzinę.

I są jeszcze rzeczy, które muszę dziś przeczytać albo obejrzeć. Ale obejrzałem dwadzieścia osiem spadających gwiazd i nie przeszkadzało mi, że nie mogłem wymyślić żadnego życzenia, a powietrze było rześkie, a nietoperze ciche, a ja mógłbym tak patrzeć w niebo bez końca.

2 komentarze:

Pan Latar pisze...

Nadal jestem pełen uznania. Świetna robota! Właśnie jestem po dużej dawce bloga Neila w polskiej wersji i chcę jeszcze.:-)

noita pisze...

Dzięki i bierzemy się za robotę (: