wtorek, 8 maja 2007

Reklamy: zagrożenie czy zmora?

Neil napisał we wtorek 8 maja 2007 o 20:35

Zobaczmy. Mam nowe, ekscytujące nowiny filmowe, których nie ujawnię dopóki nie będą bardziej realne i potwierdzone. Ale to dobre i radosne wieści, więc jak tylko będę mógł to coś napiszę.

Właśnie dostałem email od mojego agenta z wiadomością, że czeskie wydanie „Chłopaków Anansiego” Neila Gaimana zdobyło tytuł Najlepszej Powieści Fantasy & Horror Roku 2006 przyznawaną przez Czeską Akademię Science Fiction, Fantasy i Horroru (ASFFH). Zostało to ogłoszone 5 maja na ceremonii podczas Praskich Targów Książki „Book World”. Naprawdę musze pojechać do Pragi. Wszyscy mi to mówią…

Jestem wykończony, ale w taki przyjemny sposób – nieustanne wyprowadzanie (i wybiegiwanie) psa wydaje się dobrze mi służyć. Dzisiaj musieliśmy wybrać imię, żeby można było odesłać dokumenty od microchipu i zdecydowaliśmy się na “Cabal”. Ale zdarza się nam do niego zwracać “Psie” albo “Kretynie”. To dziwne – w okolicy są całe hektary lasu, a prawie nigdy nie zdarzyło mi się wybrać samemu na spacer. Teraz zaczynam je powoli poznawać i obiecuję sobie, że jest tyle rzeczy do zrobienia: martwe drzewa do usunięcia, ścieżki które zdążyły zarosnąć i tak dalej…

...
Na stronie Ain’t It Cool, tajemnicza Moriarty (którą nawiasem mówiąc można zobaczyć ucałowaną przez Harlana Ellisona na http://www.creatvdiff.com/harlan_ellison.php - klik na An Evening With Sharp Teeth [Wieczór z Ostrymi Zębiskami] by zobaczyć incydent z całusem) opowiada o swojej wycieczce do Nowego Jorku, gdzie obejrzała „Gwiezdny Pył” na supertajnym pokazie na którym byli wszyscy oprócz mnie (bo wtedy właśnie podpisywałem książki i spotykałem się z bibliotekarzami w Montanie) Jest tam garstka spoilerów, ale recenzja jest bardzo pochlebna. Można ją przeczytać na http://www.aintitcool.com/node/32575.
Któregoś dnia spędziłem całą rozmowę telefoniczną próbując przekonać starą znajomą, że film “Gwiezdny pył” to nie tylko popisy i pojedynki na miecze, a takie wrażenie zrobił na niej trailer.

Powiedziałem jej, że tak nie jest. Że to dobry film, a jeśli odbiega od książki to z powodu przekładania czegoś z jednego języka na inny albo, nierzadko, z powodu czasu czy kosztów. (Chcieliśmy mieć walkę Lwa z Jednorożcem. Po prostu nie było nas na nią stać.)

Najbardziej uszczęśliwia mnie w tej chwili to, że film podoba się ludziom, którzy go widzieli. I jest na językach. Teraz musimy mieć nadzieję, że zostanie tam wystarczająco długo, aby wynikło z tego coś dobrego.

Czyli nieczęsto bywasz w kinie? Dlaczego? To ogólna awersja, czy jesteś rozpoznawany, a może nie pomyślałem o czymś najzupełniej oczywistym na co bym wpadł, gdybym tylko siedział cicho i zastanowił się przez chwilę? Tak czy inaczej, „Ostre psy” [Hot Fuzz] to świetna zabawa. Jeśli tak bardzo Ci się spodobał powinieneś obejrzeć (o ile już tego nie widziałeś) ich poprzedni film „Wysyp żywych trupów” [Shaun of the Dead], który jest w tym samym duchu, tylko jeszcze lepszy. „Psy” były zabawne, ale brakowało im klimatu, „Wysyp” ma ten klimat i jest pierwszorzędny.

Logan M. G.

Pomyślałem, że oba filmy są bardzo podobne, robiąc to samo, ale robiąc to w ramach innych gatunków. „Klimat” to po prostu różnica między romantyczną komedią a filmem dobrym do oglądania z kumplami. (Ale to tylko moje zdanie)

I owszem, chodzę do kina. Lubię filmy i nigdy nie martwiłem się o bycie rozpoznanym (i tak nikt nie rozpoznaje autora poza kontekstem). W ostatniej notce chodziło mi o to, że zawsze jestem w kinie w towarzystwie, z kimś albo kilkoma ktosiami, ale nie sam i to miał być pierwszy raz (ale w końcu przypomniałem sobie kiedy ostatnio poszedłem samotnie do kina- to było w 1984 roku w Londynie, cotygodniowy podwójny seans: „Głowa do wycierania”[Eraserhead] i coś, co wyświetlali razem z tym. Ktoś w szerokiej sieci na pewno będzie pamiętał, ale ja nie.)
...

Ostatnio mój ulubiony niepokojący artykuł to ten, z “The Guardian”
http://www.guardian.co.uk/uk_news/story/0,,2073012,00.html.
Pomysł, że agencja reklamowa stworzy gotowy zespół rockowy, którego jedynym celem jest tworzenie na zamówienie firm muzyki, która udawałaby prawdziwą (jakkolwiek definiować „prawdziwą”) brzmi jak scenariusz kiepskiego filmu (o tym, jak walczą, by wyzwolić się spod jarzma korporacji i tworzyć prawdziwą muzykę, albo pojedynczy członek grupy powoli odkrywa, że ich dusze należą do Coca-Coli). Jest w tym coś okropnie niedobrego, obok pomysłu, że pewnego dnia wszystkie zespoły będą własnością agencji reklamowych, a wszystkie piosenki zakamuflowanymi sloganami.

Nagle Bill Hicks wydaje się o wiele mądrzejszy…
http://www.youtube.com/watch?v=gDW_Hj2K0wo

Brak komentarzy: