piątek, 11 marca 2011

Jeden z tych dość przypadkowych i zbyt długich postów pełnych osobliwych wiadomości, nie mówiąc o przepisie dla Wila Wheatona

Neil napisał w czwartek 24 lutego 2011 o 23:18

Z radością i prawdziwą dumą mogę ogłosić, że zostałem Patronem programu BookEnd Trust w Tasmanii. Jak sami tłumaczą

Program Bookend stara się zainspirować uczniów i całe społeczności do tworzenia pozytywnych i skutecznych rozwiązań przyjaznych środowisku.

Działamy poprzez realizowanie szerokiej gamy projektów, m. in. stypendiów, filmów dokumentalnych, wizyt w szkołach, prezentacji, zajęć w terenie oraz nagradzanego programu lekcyjno-przygodowego Expedition Class [Wyprawa Klasowa].

Z przyjemnością się do nich przyłączyłem. Dzika przyroda Tasmanii fascynuje mnie od czasu mojej pierwszej wizyty w Hobart w 1998.

Wszystkiego na temat programu można dowiedzieć się ze strony http://www.bookendtrust.com/index.php/newsletterfeb2011, można tam także obejrzeć niesamowite zdjęcia. Poniżej klip, w którym Amanda i ja zaprzyjaźniamy się z dwiema kolczatkami o imieniu Eric.





Wiele osób pyta dlaczego na tym blogu nie ma opcji komentarzy. To z powodu jego wieku. Kiedy zacząłem go prowadzić, blogger nie miał jeszcze opcji komentarzy, a kiedy się pojawiła, byłem już przyzwyczajony do jego formy i nie chciałem nic zmieniać. Komentować można na Facebooku, więc kiedy zamieściłem tam swoje zdjęcie z okazem zagrożonego gatunku raka lądowego - Tasmanian Land Crayfish - wybuchła gorąca debata na temat pisowni: miałem na myśli "crawfish" czy nie? (Powinienem był napisać "yabby", czyli po prostu "rak".)

Pomyślałem sobie wtedy, że właśnie dlatego nigdy nie włączyłem opcji komentowania.
...

Czasem myślę, że kiedy umrę albo kiedy będę umierał, spotkam się z moimi bohaterami.

Ale nie z tymi, których mógłbym się spodziewać, których dokładnie opisałem. Z pozostałymi. Z tymi, których historie chciałem opowiedzieć, ale tego nie zrobiłem. Jak ta dziewczyna, która ostatecznie nie znalazła się w Porze mgieł (miała na imię Carmen? Chyba tak). Mówiła o sobie w trzeciej osobie i że jest "twarda jak chromolona stal". Albo ten samotny dziennikarz, który w Sweeneyu Toddzie Michaela Zulli śledził rodzinę Benderów w Kansas i dalej. Albo Jenny Kertin, która czeka, aż zabiorę ją do wioski Mur i liczy, że się pospieszę...

Oni i jeszcze kilkadziesiąt innych postaci z nigdy nieopowiedzianych historii, którzy czekają na mnie w duchowym limbo, na granicy tego, co być może i tego, co jest. Kiedy umrę, będą bardzo rozczarowani. I bez wątpienia będę czuć się winny z powodu tych wszystkich opowieści, których nie zdążyłem napisać.

Nie spodziewam się, żeby miało to wkrótce nastąpić. Ale rozmawiałem ze znajomymi pisarzami, którzy są u schyłku życia i dało mi to trochę do myślenia.

...
Wspomniałem na Twitterze, że przyrządziłem zapiekankę ze słodkich ziemniaków, tamaryndu, tofu oraz polenty i że Maddy zadziwiła mnie, gdyż jej smakowało, a Wil Wheaton natychmiast poprosił o przepis. Ale jest on za długi na Twittera:

Przy gotowaniu według przepisów najbardziej lubię je ignorować. A przynajmniej stwierdzać "no tak właściwie nie mam żadnej z tych rzeczy. Ale mam za to coś mniej więcej podobnego..."

Pomysł wziąłem z książki Isy Chandry Moskowitz Appetite For Reduction. (Przy okazji: mogę już spokojnie nosić od dawna porzucone spodnie w rozmiarze 31 i nie mam w planach dalszego chudnięcia, bo na półce z rozmiarem 30 są tylko dwie pary jeansów.)

A zatem...

Wiele książek podpowiada, że jeśli pokroi się tofu w kostki i włoży do zamrażalnika, stanie się bardziej interesujące. Zamarznie i nieco wyschnie. Jeśli takie zamrożone kosteczki wrzucimy do jakiegoś sosu czy zalewy, po ugotowaniu tofu będzie bardziej miękkie i będzie smakowało bardziej jak ten sos, niż jak zwykle, czyli właściwie nijak. (Nie bez powodu zdanie "smakuje jak tofu" nie weszło do codziennego użytku.)

Miałem więc w zamrażalniku torebkę kostek tofu. (W miejscu, gdzie znalazłem tę radę pisali, że nie działa w przypadku jedwabistego - tzw. silken tofu.)

W lodówce zostało mi trochę polenty z mąki gryczanej i prosa. Dzień wcześniej przygotowywałem w maszynce do gotowania ryżu składniki na owsiankę i dodałem więcej wody, więc trochę mi zostało. Resztkę schowałem do lodówki i mogłem wykorzystać później.

Miałem też wielkiego słodkiego ziemniaka i (co zdziwiło mnie w opustoszałej lodówce) w przegródce na sery znalazłem pastę tamaryndową...

1) Pokrój słodkiego ziemniaka w plasterki i odłóż. Pokrój kilka pieczarek...

2) Wymieszaj ok. 1/4 szklanki soku z cytryny z 3 łyżkami pasty tamaryndowej i podgrzej, cały czas mieszając. Dodaj pokrojone pieczarki. Dodaj szczyptę kurkumy, mielonego kminu rzymskiego i papryki. Dodaj łyżkę syropu klonowego. Dodaj pół szklanki bulionu warzywnego, wciąż mieszaj. Kiery tamarynd całkowicie się rozpuści, wrzuć do sosu zamrożone kostki tofu. (Rozmrożą się i wchłoną wilgoć i smak sosu, zrobią się niewiarygodnie tamaryndowe.)

3) Natłuść żaroodporne naczynie i rozłóż w nim plasterki słodkiego ziemniaka. Polej sosem tamaryndowym z kawałkami tofu. Rozsmaruj dokładnie tak, żeby wszystkie kawałki ziemniaka były pokryte sosem. Przykryj naczynie i wstaw je do piekarnika rozgrzanego do 200 C. Po 25 minutach wyjmij, wymieszaj, żeby mieć pewność, że nic nie przywiera i wstaw na kolejne 30 minut.

4) A co z polentą? Musisz ją pokroić. Ja podgrzałem te kawałki na patelni, w której przygotowywałem sos tamaryndowy, tuż przed wyjęciem zapiekanki z piekarnika.

Po wyjęciu dołożyłem kawałki polenty do naczynia, wymieszałem wszystko razem i podałem. Maddy zjadła zapiekankę ze smakiem, choć nie jest fanką tofu, i jeszcze dzisiaj się nią zachwycała.

Bardzo proszę, Wil. Daj mi znać, jak ci poszło.

...


Uwielbiam do zdjęcie, bo zrobiłem je przypadkiem. Próbowałem sprawdzić, czy aparat w moim telefonie jest włączony i zdjęcie samo się zrobiło. To bardzo nie fair. Kiedy staram się zrobić zdjęcie, nigdy mi takie dobre nie wychodzi.

Dwa poniższe zdjęcia dedykuję tym, którzy narzekają, że blog zmienia się w tematyczny tumblr z dwoma białymi psami na śniegu. Oczywiście mają rację. (Ale blog nie jest jeszcze tak spsiały jak właściwa strona ze zdjęciami.)

Strasznie mi się podoba, że na każdym zdjęciu Lola siedzi lub leży, a Cabal zawsze stoi.



Źle się dzieje w świecie pszczół. Nareszcie się tu ociepliło (czyli temperatura jest powyżej zera), ale nie widać żeby pszczoły zajmowały się tym, co normalnie robią, kiedy zaczynają się cieplejsze dni. Śnieg wokół uli też jeszcze nie stopniał.

Zajrzeliśmy do środka i okazało się, że wszystkie pszczoły są martwe. We wszystkich pięciu ulach. Wygląda na to, że zginęły już na początku zimy, kiedy temperatura spadła do -20 C, bo zapasy miodu były praktycznie nieruszone.

W tym roku dostaniemy (w końcu) rosyjskie pszczoły, które powinny być bardziej wytrzymałe i zajmiemy się ociepleniem uli wcześniej na jesieni. Ale wydaje mi się, że w tym roku nie mogliśmy zrobić dla pszczół już nic więcej, co z jednej strony jest pocieszające, a z drugiej - przygnębiające.

Witaj,
ponieważ już kilkakrotnie wspominałeś na swoim blogu o programie Prisoners of Gravity [Więźniowie grawitacji], pewnie zainteresuje Cię wiadomość, że kilka odcinków w całkiem przyzwoitej jakości znalazło się na stronie TVO Archive http://archive.tvo.org/program/119701

Pozdrowienia i najlepsze życzenia!


Nie tylko przyzwoita, ale wręcz wspaniała jakość, o wiele lepsza niż to, co do tej pory trafiało do sieci. Oto półgodzinny odcinek na temat SANDMANA z 1993 roku. Tak, wtedy wszyscy byliśmy jeszcze dziećmi.




Ale najbardziej chciałbym zobaczyć znów odcinek Więźniów Grawitacji z około 1991 roku, w którym przyznawali nagrody. Dostałem jedną z nich, jako ich ulubiony gość. Dave McKean stanowczo za dobrze bawił się przy reżyserowaniu moich podziękowań. Z tego, co pamiętam, było bardzo zabawnie.

Drogi Neilu,

Chciałbym nawiązać do czegoś, co niedawno napisałeś na blogu, mianowicie:

(To wina przede wszystkim mojej ówczesnej narzeczonej, Amandy Palmer. Rzuciła coś w stylu: "jeździsz na te wszystkie imprezy, ale w ogóle nikogo nowego nie poznajesz", a ja odpowiedziałem coś w stylu "Ha. A właśnie że cała drużyna wrotkarska przyjdzie obejrzeć moje wystąpienie w Indianapolis." I Amanda odrzekła, "No dobrze, ale musisz się z nimi jeszcze zadawać". I było w tym tyle racji, że kiedy tylko się rozłączyliśmy, powiedziałem mojej asystentce Lorraine, żeby zapytała zawodniczki, czy miałyby ochotę wybrać się ze mną na kolację.)

Chciałbym oznajmić, że jeśli żona kiedykolwiek jeszcze zarzuci Ci, że unikasz ludzi, z przyjemnością pomogę Ci wyprowadzić ją z błędu. Jeżeli przypadkiem będziesz odwiedzał Los Angeles lub okolice, z przyjemnością przyjmę zaproszenie na kolację. Powinienem jednak ostrzec Cię, że moja dziewczyna z pewnością również zażąda zaproszenia.
Nie musisz dziękować, to naprawdę żaden kłopot.

Z pozdrowieniami,
Matt

P.S. Przyszło mi właśnie do głowy, że być może masz nieco dziwacznych fanów, którzy mogliby napisać coś podobnego w przekonaniu, że robią Ci prawdziwą przysługę. Gwoli jasności zaznaczam, że mój list napisany został z przymrużeniem oka. A ponieważ z natury jestem szczery, przyznaję, że mam też iskierkę nadziei na poważne potraktowanie mojej propozycji. Byłoby wspaniale.

To naprawdę bardzo miło z Twojej strony! Pewnie nam się to nie uda, ale tylko dlatego, że moje wizyty w LA są zawsze za krótkie i nigdy nie udaje mi się spotkać ze wszystkimi znajomymi, za którymi tęsknię.
Ale dziękuję.

...

A w ramach naszej kolejnej lutowej wyprawy do krainy wspomnień...

Pozdrowienia dla Neila z gór Santa Cruz!
Uwielbiam post na temat koumpounofobii. Ciekawi mnie tylko, czy ten słoik z guzikami jest Twój?

29 stycznia 2009
http://journal.neilgaiman.com/2009/01/heres-button-trailer.html

Jak najbardziej. Ekipa filmowa przyjechała do mniej z gotowym scenariuszem na temat matek i tego, jak powszechnie uważa się, że są miłe, ale tak naprawdę bywają przerażające. Przeczytałem go, pokręciłem głową i powiedziałem "to nadawałoby się dla Hitchcocka na planie Psychozy, ale raczej nie pasuje do Koraliny. Nie chcę przecież, żeby dzieciaki bały się swoich mam. A może tak..." I spojrzałem na słój wypełniony guzikami, który parę tygodni wcześniej dostałem w prezencie od fanów. "A może zrobimy coś na temat strachu przed guzikami?"

"Wspaniały pomysł!" zakrzyknęli. "Masz 20 minut na napisanie scenariusza".

Powiedziałem, że ,miałem nadzieję, że oni to zrobią, na co oni odparli, że nie, to muszę być ja. Więc napisałem scenariusz, a słój z guzikami wykorzystałem jako rekwizyt...

Z 29 stycznia 2009, klip z guzikami.
[jeśli nie widać polskich napisów, przy oglądaniu na stronie YT trzeba przycisnąć "CC" na dole obrazu]





I tak, to zostało nakręcone u mnie w domu, w salonie, którego raczej nie używam i w bibliotece na dole.
...

Teraz, dwa lata później, ten salon służy za moją główną sypialnię (od czasu, kiedy Cabal nie mógł chodzić po schodach), a moja sypialnia stała się siłownią.

Brak komentarzy: