Powyższy plakat reklamuje występ „Prawda jest jaskinią…” w
Carnegie Hall (znalazły się na nim również inne daty. Zostało chyba jeszcze
trochę biletów do Barbicanu, jestem prawie pewny, że Warfield już się
wyprzedało, choć może wypuszczą jeszcze kilka biletów przed samym występem, i zostało jeszcze Usher Hall w Edynburgu, na który sprzedaż ruszyła na samym
końcu, wciąż zostało wiele miejsc i to nawet na parterze).
Proszę śmiało rozpowiadać…
Jeżeli nie stać was na takie wyjście albo macie chęć
spróbować szczęścia, na Facebooku wydawnictwa William Morrow jest konkurs, w
którym można wygrać bilety.
Największy wydawniczy news ostatnimi czasy to publikacja THE
ART OF NEIL GAIMAN Hayley Campbell. Wszystkiego o niej, o książce i jej
powstaniu można dowiedzieć się z tego przepysznego wywiadu dla Comic Beat. Jest pełen wspaniałych szczegółów. Takich jak wzmianka o mnie i dzieciach i Alanie Moorze i dzieciach i sporze czy lepsze są ciastka custard creams czy Bourbon
buiscuits. Poniżej wyjaśnia proces przeprowadzania naszego wywiadu:
[Neil] odpowiadał na wszystkie moje pytania, a do tego mówił
mnóstwo nieistotnych rzeczy, bo po prostu rozmawialiśmy sobie we dwoje, a to
dla nas normalne. To był bardzo dziwny wywiad. Ale zauważyłam to dopiero, kiedy
po powrocie do Londynu miałam 17 godzin rozmowy do stranskrybowania i odsłuchiwałam
jak próbowaliśmy uratować trzmiela, który zapuścił się do kominka. Przez pół
godziny. „O nie, jest cały w sadzy. Spójrz
na niego! Położymy go na kwiatku za oknem?”. Chyba będę musiała spalić te
taśmy, poważnie.
Książkę przeczytałem parę miesięcy temu i naprawdę mi się
podobała, o ile coś może się podobać, gdy jest się zbyt zawstydzonym, żeby się po
prostu rozluźnić i tym nacieszyć. Czytałem ją, żeby zatwierdzić tekst, ale
byłem nim zachwycony, a większość czasu spędziłem na poprawianiu dat w
podpisach pod zdjęciami.
Hayley jako pisarka jest niezwykle zabawna. Spostrzegawcza
i dociekliwa. Naprawdę nie mogę się doczekać jej powieści, jak już się do
niej zabierze, choć również nieco się tego boję.
Możecie też obejrzeć książkę na stronie Amazonu, gdzie jakiś biedny
facet, którego całym sensem życia wydaje się wystawianie jednogwiazdkowych
recenzji, zdążył już ocenić książkę na jedną gwiazdkę. http://amzn.to/1vxTAYK
Hayley przejmie rolę swojego ojca, wyśmienitego ilustratora
Eddiego Campbella i będzie ze mną rozmawiać na scenie w Barbicanie i Edynburgu
podczas występów z „Prawda jest jaskinią…” w lipcu.
Niezupełnie wiem, kiedy dokładnie przeniosłem się do tego
równoległego wszechświata, w którym mogę zostać opisany mianem „stylowy”, nie
narażając się na drwiący chichot. Ale postaram się wykorzystać sytuację, póki
mogę.
Od dziś wracam do korzystania z mediów społecznościowych. A jutro prowadzę ostatnie zajęcia w Bard aż do jesieni. Jestem światu winien wielki wpis o życiu i rzeczach, które się w nim wiążą.
Ale po pierwsze to, co ważne:
Na świecie jest wiele osobliwych miejsc – takich, które będą zaprzątać ci umysł, skradną duszę i już jej nie wypuszczą. Niektóre z nich są niezwykłe i egzotyczne, inne zwyczajne. Najdziwniejsze z nich, przynajmniej dla mnie, to Wyspa Skye u zachodnich wybrzeży Szkocji. Wiem, że nie jestem w tym wrażeniu odosobniony. Są osoby, które odkrywają Skye i już nigdy stamtąd nie wyjeżdżają. A nawet ci spośród nas, którzy wyjeżdżają, są na swój sposób nawiedzani przez tę mglistą wyspę. To tam jestem najszczęśliwszy i tam jestem najbardziej sam.
Otta F. Swire pisała książki o Hebrydach i w szczególności o Skye. Wypełniała je dziwaczna i tajemna wiedza. (Wiedzieliście, że 3 maja to dzień, w który Diabeł został strącony z Nieba, a zatem również dzień, kiedy popełnione zbrodnie nie będą wybaczone? Dowiedziałem się tego z jej książki o tamtejszych legendach.) A w jednej z książek przeczytałem o jaskini w czarnych górach Cuillins, gdzie możesz się wybrać – jeśli jesteś odważny – i znaleźć złoto nie dając w zamian nic, ale każda wizyta w jaskini uczyni cię odrobinę gorszym człowiekiem, nadgryzie twoją duszę.
A tak owa jaskinia i jej obietnica zaczęły mnie dręczyć.
Neil napisał w poniedziałek, 17 lutego 2014 o 12:06
Być może zauważyliście, że tego lata z towarzyszeniem kwartetu smyczkowego FourPlay i obrazów Eddiego Campbella będę czytał opowiadanie Truth is a Cave in Black Mountains. Ogłaszałem już daty występów w londyńskim Barbicanie, 4 i 5 lipca:
Wczoraj świeciło słońce. Zapoznałem się z mieszkającą po sąsiedzku rodziną, podpisałem się w ich Księdze cmentarnej i pogłaskałem ich psa. „Nareszcie” powiedziałem. „Nareszcie tu, na Florydzie, jest ciepło!” - i chyba powiedziałem to za głośno. Dziś świat zrobił się szary, chłodny i padało, i padało, i padało. Co nie zmienia faktu, że wciąż jestem w lepszej sytuacji niż ludzie mieszkający kilkaset kilometrów na północ ode mnie, którzy tkwią uwięzieni w zamarzniętych korkach ulicznych.
Brakuje mi Twittera, przede wszystkim dlatego, że lubię jak pomaga mi w treningach. Uwielbiam to, że mogę prawie 2 milionom ludzi napisać, że zamierzam pobiegać i wtedy rzeczywiście muszę to zrobić. To nie to samo, kiedy po prostu mówię to do pustych ścian.
Zobaczmy. Co do ujawnianych tajemnic: Całkiem niedługo można spodziewać się drobnych wzmianek o dwóch spośród moich książek adaptowanych na seriale telewizyjne, trzeci w planach. Już wkrótce prawdziwe wieści, obiecuję.
Naprawdę miałem pisać na blogu w trakcie pobytu w Australii. Naprawdę.
Miałem też więcej spać, biegać, pisać i poczuć się jak turysta. Prawie nic z tego nie wyszło.
Za to wyszło wiele innych rzeczy.
Poleciałem do Hobart w Tasmanii. Od lat powtarzam, że Hobart to jedno z sekretnie fajnych miejsc na Ziemi, a do tej pory ludzie się z tego śmiali. (Australijczycy się ze mnie śmiali. Inni ludzie po prostu patrzyli na mnie bez wyrazu.) Jednak z biegiem lat świat zaczął podzielać moją opinię, a muzeum MONA oraz festiwal MONAFOMA (aka MOFO) mają z tym wiele wspólnego.
Byłem na próbach. Przeczytałem bajkę w Teatrze Królewskim w Hobart. (Robiłem tam też inne rzeczy: zaśpiewałem „Psycho” i przeczytałem jedną z piosenek Amandy, „The Bed Song”, ponieważ jej tam nie było.) Poniżej zamieszczam video. Jherek Bischoff, gitarzysta basowy i aranżer instrumentów strunowych Amandy był odpowiedzialny za całą muzykę. Tasmańska Orkiestra Symfoniczna zapewniła uroczy kwartet smyczkowy:
Niedługo po przyjeździe do Hobartu dołączyła do mnie Polly Adams.
Jestem patronem programu Bookend Trust w Tasmanii, a Polly, która przejęła po ojcu wrażliwość na dobro natury (bo na pewno nie gruboskórność) jestm patronką Save the Rhino [Ratujcie nosorożce]. Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano i zostaliśmy zabrani w podróż przez Nialla Dorana z Bookend Trust. Widzieliśmy zniszczenia spowodowane przez pożary buszu na Półwyspie Tasmana, dowiedzieliśmy się nowych rzeczy na temat przyrody i pożarach buszu (głównie chodzi o to, że eukaliptusy lubią ogień, który oczyszcza podszycie i pomagają nasionom kiełkować), zobaczyliśmy kolczatkę na poboczu drogi, pojechaliśmy łódką na wspaniałą wycieczkę (dzięki http://www.tasmancruises.com.au/) i podziwialiśmy zapierające dech w piersiach widoki klifów, fok i pingwinów (a także martwego liściastego konika morskiego), nie wspominając już o miejscu, w którym morze jest nachylone pod kątem...
...albo przynajmniej takie sprawia wrażenie. (fot. Polly Adams).
Potem zobaczyliśmy część zniszczeń w wiosce Dunalley i przekazaliśmy książki tamtejszej szkole podstawowej.
Szkoła podstawowa w Dunalley już tam nie stoi. Spłonęła podczas pożaru buszu. Obecnie budowane są tymczasowe budynki, w których będzie mieścić się szkoła do czasu powstania czegoś nowego. (Spotkaliśmy tam wielu przemiłych ludzi, w tym Roberta Pennicotta i Andrew Hughesa, zdobywców tytułu Tasmańczyka Roku w 2012 i 2013 r.)
Moi wydawcy, Bloomsbury i Hachette, podarowali szkole wiele moich książek oraz wiele innych książek, które mogą wystawić na aukcji, sprzedać albo zachować w bibliotece. Poniżej ja z Przewodniczącą Stowarzyszenia Szkół Elizabeth Knox, dyrektorem Mattem Kennym oraz uczniami i członkami wspólnoty.
Naprawdę myślę, że Polly jest stworzona do pokazywania ludziom książek.
Nie mieliśmy za dużo czasu, więc polecieliśmy hydroplanem do Hobartu, żebym mógł udzielić wywiad Helen Shield z ABC (można o nim przeczytać i go wysłuchać tutaj: http://blogs.abc.net.au/tasmania/2013/01/neil-gaiman.html) (A tu wywiad Helen z Polly http://blogs.abc.net.au/tasmania/2013/01/douglas-adams-little-rocket.html).
Potem szybki bieg na próbę z Jherekiem i kwartetem smyczkowym w towarzystwie naszego gościa specjalnego Davide Byrne i St Vincent, a potem jeszcze szybszy bieg z powrotem do studia ABC na kolejny wywiad, tym razem z Doktorem z Triple J (można o nim przeczytać/wysłuchać go na http://www.abc.net.au/triplej/thedoctor/blog/s3673304.htm). Później powrót na Mona Festival. Dotarłem na miejsce 7 minut przed 18:00. Mieliśmy zacząć o 18:00, więc znalazłem przebieralnię, przebrałem się i wyszedłem na scenę, by przeczytać "Click-Clack the Rattlebag", zaśpiewać „Psycho” i, co mi się najbardziej podobało, przeczytać mój wiersz „Australia Day” [„Dzień Australii”] przy akompaniamencie Briana Ritchie na didgeridoo oraz Davida Byrne udającego odgłosy zwierząt na gitarze.
Potem posłuchałem cudownego śpiewu Kate Miller-Heidke, która wystąpiła tuż po nas (jej cover Psycho Killer Davida Byrne był niewiarygodny. Trochę jak to:)
Potem nadszedł najlepszy moment całego wieczoru, gdy Jherek i ja mieliśmy bliskie spotkanie z młodym psem przewodnikiem o imieniu Quinnell.
Zapomniałbym napisać, że parę dni wcześniej Amanda poprosiła mnie przez Twitter, żebym odtworzył jej słynne zdjęcie „Map of Tasmania” z jej ostatniej wizyty. Tak więc, z pomocą fartuszka „Map of Tasmania” oraz fotografką Dianną Graf, zrobiłem to. A potem również Polly.
A tutaj młody pies przewodnik Quinnell w trakcie szkolenia, ubrany w swój kubraczek (kiedy ma go na sobie, nie wolno mu się bawić ani nikogo polizać) oraz Dianna Graf, która zrobiła jest autorką wielu z powyższych zdjęć i która, wraz ze swoim partnerem Markiem, uczy Quinnella. Jesteśmy w porcie w Hobarcie i wieje silny wiatr.
Później ja i Polly znów wstaliśmy o 6:00 i pojechaliśmy do Melbourne, gdzie zatrzymaliśmy się u moich znajomych, Petera i Clare. Mają najlepszy dom na świecie.
Wygłosiłem pogadankę w Atheneum Theatre pod auspicjami Wheeler Centre. Podpisałem mnóstwo książek, a potem załapałem się na późnego drinka i kolację z grupą znajomych z Melbourne, w tym Sxip Shirey, Meow Meow i kogoś, kto nazywa się Knibbs i tak jak ja potrafi podnieść oddzielnie każdą brew lub ustawić je na czole tak, że wyglądają jak zaskoczone gąsienice. („Też się tego uczyłeś przed lustrem, gdy byłeś mały?” „Aha.”).
Po czterech godzinach snu pożegnałem się z Peterem, Claire i Polly (którą w momencie wyjazdu już zacząłem traktować jak adoptowaną córkę, więc było to smutne pożegnanie, którego jedynym pocieszeniem było to, że przedstawiłem ją wielu osobom, które na pewno fajnie znać w Australii) i poleciałem do Sydney do siedziby Hachette, gdzie udzieliłem wywiadu, którym zajęła się publicystka Anna Hayward, pozowałem do zdjęć Tamarze Dean (obejrzyjcie jej piękne prace tu i tu), zjadłem lunch z moimi wydawcami z Bloomsbury, nagrałem odpowiedzi na ich pytania na filmie i wpadłem do Sydney Recital Hall, gdzie spotkałem się z kwartetem smyczkowym FourPlay na próbę.
Naprawdę uwielbiam towarzystwo z FourPlay – praca z nimi to czysta przyjemność. Przećwiczyliśmy piosenkę z Fireball XL5. Zajęliśmy się piętnastoma pierwszymi minutami z FORTUNATELY, THE MILK [NA SZCZĘŚCIE MLEKO], a oni na poczekaniu wymyślili muzykę i efekty dźwiękowe. Zrobili genialne dźwięki buszu do wiersza „Australia Day”. Praca z nimi jest przyjemna i prosta.
W trakcie wieczoru przeczytałem pierwsze dwa rozdziały THE OCEAN AT THE END OF THE LANE [OCEANU NA KOŃCU ULICY]. Odpowiadałem na pytania i wyjaśniłem, dlaczego ze studia Doktora Who w Cardiff nie wyciekają informacje. Zaśpiewałem piosenkę z Fireball XL5, ponieważ miałem przy sobie FourPlay i chciałem usłyszeć, co z nią zrobili...
Przeczytałem pierwszych piętnaście minut książki FORTUNATELY, THE MILK... (jest taka niemądra. Uwielbiam ją).
Potem złożyłem hołd państwu, czytając wiersz „Australia Day” i na tym się skończyło. Żadnego podpisywania – wydarzenie było długie, wzięło w nim udział 1100 osób i byłem wykończony, ale nagryzmoliłem coś na rzeczach, które ludzie podsunęli mi, gdy wychodziłem tylnym wyjściem.
Po przedstawieniu ekipa producencka w składzie Jordan Verzar, szef festiwalu Ben Strout, Jemma Birrell (dyrektor artystyczny), Ainslee Lenehan z działu PR, a do tego ja i mój stary znajomy ze szkoły Whitgift, James Croll, wybraliśmy się wszyscy, żeby ostatnimi siłami wypić drinka i porozmawiać. Ostatecznie trafiliśmy do baru w moim pięknym, choć trochę ekstrawaganckim hotelu QT, gdzie wszyscy byli dla nas bardzo mili i pomocni. Później w półśnie się spakowałem i nastał kolejny dzień, a więc poszedłem spotkać się z ludźmi z Animal Logic, którzy poświęcili część swojego Dnia Australii, by pokazać mi piękne nagrania filmowe swojego autorstwa...
W drodze powrotnej do Stanów robiłem korektę brytyjskiej wersji OCEAN AT THE END OF THE LANE i czytałem książkę London Labour and the London Poor Mayhewa. Zjadłem śniadanie z moim synem, synową i córką na lotnisku w San Francisco. Wróciłem do domu do Amandy...
Poszedłem spać. Przespałem całe trzy godziny, a wtedy z pieca w piwnicy buchnęły dym i sadza, włączył się alarm, przyjechali strażacy, a ja straciłem nadzieję na odespanie wyjazdu. (Nic nie zostało zniszczone. Nic się nie spaliło. A ekipa strażacka z Cambridge w Massachusetts działa błyskawicznie.)
Pierwszy odcinek moich SELECTED SHORTS [OPOWIADAŃ WYBRANYCH] został wyemitowany w radio. Pozwolono mi wybrać i przedstawić historie, które kocham – tym razem były to opowiadania Raya Bradbury'ego (mrożące krew w żyłach „The Veldt”, przeczytane przez Stephena Colberta) oraz Jamesa Thurbera („The Catbird Seat” w przezabawnym wykonaniu Leonarda Nimoya).
Przez następnych kilka tygodni to ja będę prowadzić program. Może warto zasubskrybować podcast? Informacje i linki na http://www.selectedshorts.org/podcast/. Szykują się wspaniałe historie.)
Nie, nie powiem wam, co to za rzeczy. Posłuchajcie. To ciekawe.
(Na mojej liście były rzeczy, o których nie zdążyliśmy porozmawiać: na przykład odcinek Doktora Who Curse of the Fatal Death albo video Andrew In Drag Magnetic Fields...)
A ja powinienem przestać pisać na blogu i zamiast tego zabrać się za pisanie o dziwnych wydarzeniach pod Londynem.
Ale jeśli nadal to czytacie, to powinniście wiedzieć, że przyszły tydzień zapowiada się ciekawie. Będę się zajmował naprawdę fajnym (i trochę zwariowanym) Projektem Artystycznym, o którym możecie się czegoś dowiedzieć z tego filmiku (możecie w nim także zobaczyć Cabala, żywego i radosnego, sprzed trzech tygodni).
Jak, u diabła, do tego doszło? Obiecałem, że kolejny post napiszę jutro, a to było ponad tydzień temu. Napisałem esej, opowiadanie, pojechałem do Sydney poczytać na scenie przy akompaniamencie kwartetu smyczkowego, ale nie pisałem na blogu. A teraz siedzę za kulisami Revolt w Melbourne przygotowując się na przebierane przyjęcie sylwestrowe i przegapiłem czas na pisanie bloga. Ale póki bezprzewodowego internetu, póty nadziei i pisze teraz.
W czasie, kiedy nie pisałem bloga wydarzyło się wiele wspaniałych i ekscytujących rzeczy. Między innymi zacytował mnie Tom Stoppard.
[Zapytany, czym jest "pytanie", Neil Gaiman raz na zawsze ustalił definicję, mówiąc:
Pytanie to stosunkowo krótki zestaw słów zakończony znakiem zapytania, na które można odpowiedzieć ze sceny. Jeżeli pragniesz po prostu powiedzieć nam, co myślisz na jakiś temat - to nie jest pytanie.
Idealne pytanie tego dnia podczas spotkania z Tomem Stoppardem zadała Rosamund Christie. Zapytała, jakim jedym słowem streściłby Hamleta. Jego odpowiedź brzmiała "CZY". - przyp. noita]
Za kilka tygodni zostanie opublikowany pierwszy tom niezwykłego wydania Annotated Sandman, czyli Sandmana z przypisami Lesa Klingera. Już teraz zarezerwujcie sobie egzemplarz w najbliższym sklepie z komiksami.
Mogę za to wkleić odtwarzacz z audycją z opowiadaniami, Selected Shorts, co też uczyniłem. Zawiera czytany przeze mnie Trollowy most oraz jedno z moich ulubionych opowiadań Borgesa, Koliste Ruiny.
[można było - przyp.noita]
...
Już miałem wam opowiedzieć o fragmencie przepięknego audiobooka Viriconium M. Johna Harrisona na stronie Neil Gaiman Prezentuje. Ale chcę napisać o tym oddzielny post w najbliższym czasie. Póki co, zajrzyjcie sami i przekonajcie się, czy Was interesuje:
Kilka dni temu spędziłem w Sydney cudowne chwile z kwartetem smyczkowym FourPlay. Poleciałem do domu i poszedłem prosto do Biblioteki Miejskiej w Melbourne, gdzie Amanda i ja czytaliśmy (ja) i śpiewaliśmy (ona). Ogłosiliśmy, że tam będziemy przed samym startem samolotu, ale przyszło ok. 400 osób.
Biblioteka w Melbourne jest niesamowita. Jest tam pianino, a bibliotekarze są tak sympatyczni i kreatywni, że chciałem zabrać ich ze sobą w trasę. Nazywalibyśmy się "Neil Gaiman i jego trupa wędrownych bibliotekarzy".
Uwielbiam to zdjęcie, na którym z zamkniętymi oczami słucham, jak Amanda gra:
...
A skoro mowa o dobrych zdjęciach...
To pochodzi ze strony fotografa Rasmusa Rasmussena:
Co roku robię tysiące zdjęć, więc kiedy zapytano mnie niedawno, które jest moim ulubionym w roku 2011, miałem trudności z udzieleniem odpowiedzi. Ale po kilku dniach rozmyślania wciąż przychodziło mi do głowy jedno szczególne.
11.11.11 fotografowałem koncert Jasona Webleya w The Moore w Seattle. Tam właśnie udało mi się uchwycić ten moment. Webley opowiadał o zaletach miłości, podczas gdy Neil Gaiman i Amanda Palmer siedzieli za nim i słuchali.
To opowieść o miłości, która rozpoczyna się wyrazem szczerej radości na twarzy Jasona Webleya, gdy spogląda w górę, prosto w reflektory i postanawia podzielić się swą radością z publiką. Dla mnie tę publiczność reprezentuje Amanda Palmer: rozluźniona, ale uważna, świetnie się bawi. Ich opowieść dopełnia Neil Gaiman, spoglądający na żonę z całkowitym uwielbieniem i uśmiechem, który mówi zwyczajnie "Kocham Cię".
W tym zdjęciu jest tyle intymności, że obrabiając je czułem się, jak podglądacz, jakbym wtargnął tam bez zaproszenia. Musiałem sobie wręcz przypominać, że to był występ przed dużą publicznością. Dlatego właśnie uważam, że to moje ulubione zdjęcie z 2011 roku. Gdy na nie patrzę, mam ochotę pocałować żonę, włączyć jakąś dobrą muzykę i cieszyć się drobiazgami.
...
A co do Noworocznych Przemówień... Muszę napisać takie na dzisiejszy wieczór w Melbourne, jak tylko uporam się z tym wpisem.
Musi być równie dobre jak te, które przez lata umieszczałem na blogu. Zazwyczaj nie zastanawiam się za długo. Pisze po prostu, czego życzę sobie w nadchodzącym roku i mam nadzieję, że inni ludzie życzą sobie tego samego.
Ktoś właśnie przerobił te życzenia na plakat:
Kilku z tych rzeczy życzyłem ze sceny w Bostonie dokładnie dwa lata temu...
(Zdjęcie zrobione w poniedziałkowe popołudnie, tuż przed nagraniem w studio opowiadania PRAWDA JEST JASKINIĄ W CZARNYCH GÓRACH z kwartetem FourPlay. Ja to ten bez instrumentu smyczkowego.)
Powinienem teraz pisać to, co będę czytał wieczorem w Operze.
(Możecie oczywiście zwrócić mi uwagę, że powinienem był skończyć to już dawno. Niewątpliwie się z tym zgodzę.)
A ponieważ na razie nie zamieszczę nic nowego, oto relacja ze zdjęciami z wydarzeń ubiegłego tygodnia, z cudzego bloga.