Wczoraj uczestniczyłem w panelu z Richardem Price, a potem przez pięć i pół godziny podpisywałem dla (jak piszą gazety) około sześciuset osób. Zwykle bardzo staram się być równie miły dla ludzi, którzy czekali parę godzin, jak dla tych na początku, ale myślę, że mogłem trochę pomiatać ludźmi z końca kolejki, chcąc upewnić się, że skończę przed wystąpieniem Toma Stopparda o siódmej. (Skończyłem 25 minut przed czasem.)
Ludzie byli uroczy i w zadziwiająco dobrych humorach, biorąc pod uwagę jak długo stali i czekali.
No ale nic. Pięć i pół godziny, czyli mniej więcej pięć godzin i dziesięć minut dłużej niż ktokolwiek inny, co oznaczało, że pisarze, z którymi jeszcze tego samego ranka dzieliłem wspólne tematy i miejsce przy stole, zerkali na mnie podejrzliwie niczym na jakąś przedziwną obcą istotę. Myślę, że już mi wybaczyli.
[Edycja, by dodać: to był żart, a wszyscy pisarze odnosili się do tego bardzo miło. Tom Stoppard, który wpadł na chwilę podczas rozdawania autografów uważał, że to przezabawne.]
Po panelu Stopparda, który był cudowny, prawdziwy wykład mistrza, (piszę to na komputerze w hotelowym lobby i właśnie zostałem popukany w ramię przez fotografa z gazety, który chciał, żebym zapozował do paru zdjęć. Sprawiał wrażenie zbitego z tropu, kiedy zwróciłem mu uwagę, że pracuję.) poszedłem na kolację z jednym z moich brazylijskich wydawców. Tak naprawdę nie jadłem od śniadania, od którego minęło dwanaście godzin i odkryłem, że kiedy dostajesz na pusty żołądek bardzo dużą porcję caipirinhy z marakui po pięćipółgodzinnym rozdawaniu autografów, czujesz, że działa, ponieważ twoje stopy drętwieją. Może po prostu sobie poszły. Na szczęście, moje stopy wróciły zanim musiałem wracać do hotelu, ale to było doprawdy dziwaczne.
Dziś kończy się FLIP i panel "Książki na bezludną wyspę". Będę czytał fragment "Trzynastu zegarów" Jamesa Thurbera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz