środa, 14 września 2011

Poplątany niczym bluszcz

Neil napisał w piątek, 15 lipca 2011 o 15:43

Piszę to siedząc w kuchni Amandy, w Bostonie. Okna zarasta bluszcz (w łazience nawet wdarł się do środka i w ramach magicznej plątaniny wnętrza i zewnętrza zaczął porastać prysznic) i światło zdaje się zielone.


Przygotowywałem listę ważnych rzeczy, o których muszę napisać na blogu i zapominałem o nich, głównie dlatego, że spędzenie kilku dni z żoną było ważniejsze. A w wolnym czasie wymyślałem różne rzeczy i zapisywałem je i nie pisałem bloga.


Ale on do mnie woła...


Postaram się umieścić dziś tutaj dziś wszystko, co najważniejsze.

...

Dołączyłem do Google+ i uznałem, że na razie nie potrzebuję kolejnego publicznego kanału informacyjnego.


Lubię Twitter. Znoszę Facebook. Google+ wydaje się (przynajmniej dla mnie) osobliwą mieszanką obydwu rzeczy. Niekończący się ciąg powiadomień, że kolejne 500 nieznajomych osób umieściło mnie w swoich kręgach i że mnóstwo innych o mnie wspominało, był irytujący i rozpraszający. Nie dało się ich łatwo wyłączyć, ani odnaleźć sygnału w szumie (ani odnaleźć przyjaciół w tłumie osób, które gdzieś mnie umieściły). A kiedy zacząłem nieco narzekać (zgadzając się z Warenem Ellisem, że wśród tysięcy ludzi, którzy umieścili mnie w jakimś kręgu nie sposób odnaleźć tych znajomych, których ja chcę gdzieś umieścić) kilkaset osób pospieszyło z wyjaśnieniem, że Robię To Źle.

Dopiero te wiadomości przelały czarę goryczy. Dla mnie wyznacznikiem dobrej platformy społecznościowej jest fakt, że albo spełnia swoje zadanie w sposób łatwy i przejrzysty albo jest na tyle elastyczna, że można ją do swoich potrzeb dostosować. A czytanie, że „próbuję tego używać jak Facebooka, a tak naprawdę to jest jak Twitter” sprawiło, że zatęskniłem za Twitterem. A ponieważ Twitter nadal działa, usunąłem swoje konto Google+ z przekonaniem, że nie potrzebny mi kolejny złodziej czasu, kolejne miejsce do którego trzeba zaglądać i jeszcze jedna rzecz, która odciąga mnie od pracy i życia.


Po usunięciu konta Google+ zaczyna przysyłać pomocne powiadomienia o tym, że ktoś o tobie wspomniał lub dołączył cię do jakiegoś kręgu, nawet jeśli wcześniej wszystkie powiadomienia e-mailowe były wyłączone. Można temu zaradzić klikając w opcję „wypisz się” widoczną na dole e-maila, której nie było widać przy odczytywaniu go z telefonu, ale i tak nie powinienem być zmuszony wypisywać się z czegoś, do czego się w ogóle nie zapisywałem.)


W każdym razie życzę Google+ jak najlepiej. Pewnie za jakiś rok sprawdzę, jak wygląda, jeśli w dalszym ciągu będę korzystał z Internetu. A jeżeli nie będzie już można prowadzić bez tego bloga – pewnie nawet szybciej. I pewnie w końcu ma szansę stać się znakomitym portalem społecznościowym. Ale póki co jest to wersja beta, a większość użytkowników nie zdobędzie natychmiast tłumu osób śledzących (zakreślających?).


I tak oto z tym portalem się pożegnałem.

Zapoznałem się natomiast z Turntable.fm, serwisem (dostępnym na razie niestety tylko w USA) umożliwiającym stworzenie lub dołączenie do „pokoju” i zabawę w DJ-a. W jednym pokoju muzykę z obszernej bazy Turntable lub załadowaną przez siebie mogą puszczać w tym samym czasie cztery osoby. Ogromnie podobało mi się bycie DJ-em, zwłaszcza odkąd uznałem, że powinno się tam znaleźć więcej słowa mówionego i może się to nawet spodoba, więc stworzyłem http://turntable.fm/neilhimselfs_house_of_poetry [dom poezji]. Wpadam tam od czasu do czasu włączyć jakąś poezję i cieszy mnie niezmiernie, że inni też to robią.

...

Pojawił się The Nerdist Podcast:Oto link do wpisu http://www.nerdist.com/2011/07/nerdist-podcast-106-neil-gaiman/


Rozmawialiśmy z Chrisem o Craigu Fergusonie i wieczornych programach telewizyjnych. Rozmawialiśmy oDoctorze Who. Rozmawialiśmy o Johnie Hodgmanie, jego wyjątkowym spojrzeniu na świat i przerażających wąsach. Na koniec rozmawialiśmy o pisaniu i o tym, jak pisać. Wydaje mi się, że to naprawdę dobre.

Co więcej...


Opublikowano WITS z Fizgerald Theatre: Jeśli jeszcze nie słuchaliście, proszę bardzo:

Sporo linków do klipów i fragmentów, które nie zostały wyemitowane na http://minnesota.publicradio.org/radio/programs/wits/

...

W ubiegłą niedzielę pojechałem do Madison, by pojawić się niezapowiedziany i – miałem nadzieję – niespodziewany ma Konwencie Świata Dysku. Przez prawie dwie godziny rozmawiałem na scenie z Terrym Pratchettem o Dobrym omenie. Tak naprawdę był to pretekst, by spędzić trochę czasu z Terrym przed, w czasie i po panelu. Oznaczało to również, że rozmowa i ten niedługi czas, jaki mieliśmy do dyspozycji sprawił, iż nasz panel był o wiele „prawdziwszy” (w każdym znaczeniu tego słowa) niż zwykłe panele. Nie sypaliśmy z rękami przygotowanymi zawczasu anegdotkami, nie staraliśmy się uszczęśliwić widowni. Wystąpiliśmy jako para starych przyjaciół wspominających wydarzenia sprzed ponad 20 lat, którzy przypominają sobie nawzajem rzeczy, o których zdążyliśmy zapomnieć. Zaśpiewaliśmy też wspólnie piosenkę They Might Be Giants "Shoehorn With Teeth" [„Zębata łyżka do butów”] i okazało się, że pamiętamy prawie cały tekst.


Zdjęcie panelu podkradzione z bloga Pata Rothfussa:


Oraz zdjęcie, na którym Terry, ja i skrzydlata Emily Whitten (przewodnicząca NADWcon). Wskazuję na jej imponujące rajstopy.



A na tym zdjęciu Terry i ja zaskakujemy parę osób wchodząc razem na panel „Dobrego omenu”:



(Podziękowania dla fotografów.)


...


Jestem niewiarygodnie dumny z książki, którą napisałem, a którą Adam Rex teraz ilustruje. Powstała z myślą o najmłodszych czytelnikach. Można o niej przeczytać na blogu Adama: http://adamrex.blogspot.com/search/label/chu. Poniżej pierwsza ukończona ilustracja z książki, scena w Jadłodajni Moby'ego. Nasz bohater siedzi w prawym dolnym rogu, plecami do nas.


Ojoj. Mnóstwo pieprzu w powietrzu...


...

I na koniec coś od J. Michaela Straczynskiego... zamieścił ten tekst na swojej stronie na Facebooku, ale za jego zgodą wklejam tekst tutaj, żeby można go było poza Facebookiem przeczytać, zalinkować, pokazać innym i zgłosić się po książkę, zanim się skończą.


Nie muszę wam tłumaczyć kim jest Harlan Ellison, ani że napisał niektóre spośród najważniejszych odcinków seriali science-fiction. Jego scenariusze do „Po tamtej stronie”, „Star Treka”, „Strefy Mroku” i innych produkcji wygrały niezliczone nagrody i są uważane za kanon gatunku.

Jakiś czas temu zaangażowałem się w supertajny projekt przygotowywany przez wydawnictwo Publishing 180, które wydaje scenariusze z „Babylonu 5”. Dotyczył on scenariuszy, które napisał do tego serialu Harlan. (Uwaga: nie jestem właścicielem żadnej części P180, nie otrzymuję wynagrodzenia za udział w projekcie, robię to jako fan i wielbiciel.) Trzymam teraz w ręku wstępna wersję książki i chciałbym wszystkich uprzedzić, bo to coś naprawdę nie z tej ziemi.

Książka zatytułowana jest BRAIN MOVIES [„Filmy mózgu”] i zawiera scenariusze Harlana do odcinków “Soldier”[Żołnierz] i “Demon With a Glass Hand” [Demon o ręce ze szkła] serialu PO TAMTEJ STRONIE; “Paladin of the Lost Hour”[Paladyn Zaginionej Godziny] i “Crazy as a Soup Sandwich” ze STREFY MROKU, “Memo from Purgatory” [Notatka z czyśćca] z ALFRED HITCHCOCK PRZEDSTAWIA, “The Face of Helen Bournouw” [Twarz Helen Bournouw] i legendarny już manifest Harlana na temat pisania dobrej SF napisany specjalnie dla następnych scenarzystów BABYLONU 5. (Scenariusze „Paladyna” i „Demona” otrzymały prestiżową nagrodę Gildii Scenarzystów.)
W wielu przypadkach oprócz scenariusza jego plany, które zazwyczaj nie wychodzą w ogóle ze studia. Ale najbardziej zadziwiające, że do książki trafiła nie tylko ostateczna wersja odcinka HITCHCOCKA, ale i jego wcześniejsze wersje wraz z odręcznymi notatkami i poprawkami.

W czasie emisji odcinka nie mamy wglądu w umysł scenarzysty przy pracy, nie mamy szansy doświadczyć tej chwili, kiedy postanawia umieścić w nim jakąś kwestię lub ukształtować w dany sposób określoną scenę. Jak w ostatniej chwili zmieniło się jedno istotne zdanie. Widzimy tylko produkt końcowy. Dzięki szkicom z odręcznymi notatkami proces tworzenia rozgrywa się przed naszymi oczami. Możliwość zajrzenia do wnętrza umysłu pisarza jest niezmiernie rzadka.

Co najlepsze, nie są to złożone i łamane na nowo wersje. Scenariusze zostały zeskanowane i odtworzone dokładnie tak, jak zostały napisane.

A co może być lepszego dla przyszłych autorów SF, niż wskazówki samego Harlana Ellisona, jak pisać dobrze w tym gatunku, jak unikać pułapek i ulepszyć swoja twórczość?

Wartość tej książki dla aspirujących pisarzy, naukowców, kolekcjonerów, fanów i zwykłych ludzi, którzy uwielbiają SF w telewizji, jest nie do przecenienia. To nie jest po prostu zbiór scenariuszy, to ważny fragment historii.

Kiedy dowiedziałem się, że Harlan chce włączyć do książki manifest B5 (zatytułowany „Przerażająca Lista Rzeczy Których Nie Wolno Robić Pisząc Babylon 5”), zaproponowałem, że napiszę do niej wstęp. Wprowadzenie pt. „Dotknąć magii” znalazło się ostatecznie w książce.

I ostatnia, być może najfajniejsza wiadomość: ze względu na materiały dotyczące B5, wypuszczona zostanie pewna liczba książek podpisanych zarówno przeze mnie, jak i przez Harlana. Z jednym wyjątkiem, to JEDYNY raz, kiedy wspólnie z Harlanem podpisaliśmy książkę. Kiedy ta seria się skończy... więcej takich nie będzie.

Publishing 180 to niewielkie wydawnictwo, które nie ogłasza zapowiedzi na długo przed datą premiery, ale ta książka jest na tyle ważna i tak wyjątkowa, że poprosiłem o pozwolenie na poinformowanie o niej fanów B5 i fanów Harlana Ellisona. W ten sposób nikt zainteresowany nie przegapi okazji zdobycia egzemplarza z dwoma autografami.

Książka trafi do sprzedaży za parę tygodni, około 20. i automatycznie powiadomieni o tym zostaną subskrybenci listy mailingowej B5. Ale tutaj na pewno też o tym napiszę, jak tylko znajdzie się online. Jeśli nie chcecie tego przegapić – zapisy trwają na stronie www.harlanbooks.com


...

I właśnie zorientowałem się, że to jeszcze nie wszystko. Wygląda na to, że w moim domu zamieszkał nowy, obecnie bezimienny kot. Opowiem o nim w następnej notce.


I prawie zapomniałem – coś dla tym, którzy wytrzymali do końca - Steve Cleff namalował mój portret z przeznaczeniem na aukcję CBLDF. Potrwa jeszcze kilka godzin. Oto link.

2 komentarze:

Loku pisze...

Neil i Terry - mój ulubiony duet :D

Dzięki za nowe wpisy!

noita pisze...

Tyle lat minęło, a ich wspólne dzieło nadal cieszy i bawi, prawda?

Po letnich wojażach wracamy z nową energią!