Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Terry Pratchett. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Terry Pratchett. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 17 kwietnia 2016

Dobry omen, tanie miejsca i wspominanie

Neil napisał w sobotę 16 kwietnia 2016 o 15:23


Od dłuższego czasu nie zamieszczałem nic na blogu, ale teraz jadę pociągiem i wydaje się to dobrą okazją do nadrobienia zaległości. Dziś rano udzieliłem Charliemu Russellowi wywiadu do filmu dokumentalnego o Terrym Pratchetcie (Charlie odpowiada za poprzednie dokumenty BBC o Terrym: „Living With Alzeheimer’s” [Życie z Alzheimerem], „Choosing To Die” [Decyzja by umrzeć] i „Facing Extinction” [W obliczu wyginięcia].

Rozmawialiśmy w chińskiej restauracji na Gerrard Street, bo po Terry i ja spotkaliśmy się po raz pierwszy w lutym 1985 r. właśnie w chińskiej restauracji. Była swobodnie i miło, ale nagle przestało. Opowiadałem o ostatnim spotkaniu z Terrym, kiedy go widziałem, o czym mówiliśmy i nagle nie mogłem powstrzymać łez, nie byłem w stanie dalej mówić. Ale po chwili wziąłem się w garść i udało nam się skończyć.

- Wiem, że to szalenie nieprofesjonalnie – Charlie zwrócił się do mnie po zakończeniu wywiadu – i jeszcze nigdy nie zaproponowałem tego żadnemu z moich rozmówców, ale może potrzebujesz, żeby ktoś cię przytulił?.
Odpowiedziałem, że owszem.

Nadal jestem dość poruszony. Zupełnie jakby emocje, które trzymałem w ryzach na potrzeby niedawnego publicznego wystąpienia dla upamiętnienia Terry’ego, jego publicznego oblicza, eksplodowały nagle podczas rozmowy o ludziach, którymi byliśmy prywatnie.

Wieczór ku pamięci Terry’ego był przepiękny. Miałem żałobny frak, który uszyła dla mnie Kambriel, i tego popołudnia specjalnie kupiłem nową białą koszulę i czarny krawat. (Właściwie kupiłem cztery koszule, co – zważywszy jak często noszę białe koszule – powinno mi wystarczyć do końca życia.)



Przeczytałem wstęp do „Kiksów klawiatury”, który napisałem jeszcze za jego życia. Pod koniec zrobiło mi się bardzo smutno, ale to było w porządku. I jakoś się trzymałem, nawet kiedy Rob, niesamowity asystent i prawa ręka Terry’ego, wręczył mi wielki, czarny Kapelusz Pisarza, który Terry mi zostawił. Ale nie byłem w stanie go założyć. Nie byłem na to gotowy. (Przymierzyłem go dopiero później, w garderobie. Moim zdaniem wyglądałem jak rabino-kowbojo-zabójca. I nie żeby to było coś złego.)



Na zakończenie wieczoru Rob ogłosił nadchodzące projekty i jednym z nich jest telewizyjna adaptacja „Dobrego omenu” ze scenariuszem mojego autorstwa. (Tak na marginesie, sposób przekazania tej wiadomości wywołał pewna konfuzję, bo Rob mówił chwilę wcześniej o znalezionych w sejfie listach, które Terry dla nas zostawił, więc ludzie założyli że poprosił mnie o realizację tego planu zza grobu. Tak naprawdę było to coś w rodzaju ostatniego życzenia, prośba jeszcze za życia. („Bardzo chciałbym, żeby to powstało i wiem, Neil, że jesteś bardzo zapracowany, ale nikt nie zdoła tego dokonać z zapałem równym naszemu. Chciałbym móc się bardziej w to zaangażować i pomogę, jak tylko będę w stanie” napisał Terry, kiedy się zgodziłem.)

Na pracy nad scenariuszem „Dobrego omenu” spędziłem znaczną część ubiegłego roku, żałując, że nie ma go z nami i nie może mi pomóc, chociażby podnosząc słuchawkę telefonu. Kiedy trafiam na przeszkodę i chcę go poprosić o radę, bywa ciężko. Jest nawet ciężej, kiedy przychodzi mi do głowy coś nowego, sprytnego i zabawnego, co chciałbym mu przeczytać przez telefon, żeby się roześmiał albo wskazał mi element, który przeoczyłem. Przy okazji „Dobrego omenu” zawsze byliśmy dla siebie nawzajem pierwszymi czytelnikami. O to właśnie chodziło. Kiedy pisaliśmy tę dziwaczną historyjkę, żaden z nas nie miał najmniejszego pojęcia, czy uda nam się ją sprzedać, ale wiedzieliśmy, że udało nam się tego drugiego rozbawić. W każdym razie mam za sobą 72% scenariusza i koniec pracy już widać na horyzoncie.

Moim celem jest skończenie pracy przed wydaniem „Widoku z tanich miejsc”, zbioru artykułów i esejów, który wyjdzie w USA i Wielkiej Brytanii 31 maja. Będzie miał dwie różne okładki. Na amerykańskiej siedzę z zamyśloną miną w zrujnowanym teatrze, a na brytyjskiej włosy rozwiewa mi wiatr, a z głowy wyskakują mi koła zębate. Obie wydają się bardzo stosowne, zwłaszcza te wybuchające zębatki.





Stresowałam się i wciąż stresuję pokazaniem światu swojej twórczości innej niż fikcja literacka. Nie boję się wydawać fikcji, ale pewna część mnie zastanawia się, czy mam prawo publicznie wypowiadać się o tym, w co wiedzę, na co mam nadzieję i na czym mi zależy. Ta część zastanawia się, czy ktokolwiek będzie zainteresowany esejami na temat książek, które (w kilku przypadkach) wydawałoby się, nikogo poza mną nie interesują, na temat kondycji komiksów w 1993 r., czy o tym jak napisać tuż przed wyznaczonym terminem recenzję książki, którą się zapodziało. Ale pierwsze recenzje są bardzo pochlebne, a kilka osób, którym wysłałem książkę odpowiedziało w naprawdę miły sposób (i wszyscy zapewnili, że naprawdę ją przeczytali i naprawdę podobała im się tak, jak twierdzą). Z okazji premiery odbędzie się jedno spotkanie w Wielkiej Brytanii, które będziemy transmitować, więc w USA będzie do obejrzenia online po południu lub około południa.

Kiedy byliśmy w Santa Fe, nagrałem audiobook. Nigdy dotąd nie byłem lektorem literatury faktu i nie bardzo wiedziałem, co mam zrobić z wywiadami ze Stephenem Kingiem i Lou Reedem, więc zrobiłem, co mogłem.

Końcówkę zimy spędziliśmy w Santa Fe. To przepiękne miasteczko, Amanda ma tam krewnych i dlatego trafiliśmy tam, a nie gdzie indziej, a ja mam tam znajomych. (Spotkałem się na lunch z George’em R R Martinem. „Internet twierdzi, że przyjechałem tu napisać za ciebie książkę” powiedziałem mu, wzdychając. Jego ubawiło to znacznie bardziej niż mnie.)

Poszliśmy do Meow Wolf, dawnej kręgielni. W skład wchodzi kalifornijski dom, gdzie miały miejsce wydarzenia, które wzburzyły czasoprzestrzeń, zaburzając inne wymiary. To kompletnie szalona i wspaniała mieszanka sztuki, opowieści i Disneylandu, więc jeżeli traficie na południowy zachód USA, powinniście to miejsce koniecznie odwiedzić.

Ash rośnie. Skończył siedem miesięcy. Jest najsłodszym, najbardziej uroczym dzieckiem. Uśmiecha się i jest zabawny. Ten tydzień spędzam w Londynie i tęsknie za nim.



Prune, nasza znajoma Francuzka, stwierdziła, że Ash jest „dzieckiem, które powinni pokazać ci w sklepie, jeżeli chcesz mieć dziecko.”
„Egzemplarz wystawowy?”
„Dokładnie. Egzemplarz wystawowy dziecka”
Tak bardzo go kocham. Lubi muzykę i opowiadania i książki też. 

Poniższe zdjęcie pokazuje, jak Ash lubi książkę. („Dzień z życia Chu” z grubymi, kartonowymi stronami to prezent od mojej agentki, którą rozbawiło, że nie pomyślałem o tym, żeby sprawić swojemu dziecku swoje książki. Więc ona postanowiła to zrobić.)



Cieszy się, kiedy udaję, że kicham.
A poniżej wideo sprzed kilku tygodni, w którym ma na sobie sweterek wydziergany przez Delię Sherman.



sobota, 14 marca 2015

Terry Pratchett

Neil napisał w czwartek 12 marca 2015 r. o 11.28

Kiedy się obudziłem, moja skrzynka była pełna kondolencji od przyjaciół oraz próśb o komentarz od dziennikarzy i wiedziałem, co się stało. Byłem ostrzeżony.

Trzydzieści lat i miesiąc temu początkujący pisarz spotkał się z młodym dziennikarzem w chińskiej restauracji. Mężczyźni zaprzyjaźnili się, napisali książkę i zdołali pozostać przyjaciółmi mimo wszystko. Zeszłej nocy pisarz zmarł.

Drugiego takiego nie było. Miałem szczęście napisać razem z nim książkę, gdy jeszcze byliśmy młodsi, i ogromnie dużo mnie to nauczyło.

Oto ostatnia rzecz, jaką napisałem o Terrym. Wiedziałem, że jego śmierć się zbliża i nie było mi przez to ani odrobinę łatwiej.
http://www.theguardian.com/books/2014/sep/24/terry-pratchett-angry-not-jolly-neil-gaiman
  
Będzie mi ciebie brakować, Terry.

Nie jestem jeszcze w stanie nic napisać. Może kiedyś.

środa, 14 września 2011

Poplątany niczym bluszcz

Neil napisał w piątek, 15 lipca 2011 o 15:43

Piszę to siedząc w kuchni Amandy, w Bostonie. Okna zarasta bluszcz (w łazience nawet wdarł się do środka i w ramach magicznej plątaniny wnętrza i zewnętrza zaczął porastać prysznic) i światło zdaje się zielone.


Przygotowywałem listę ważnych rzeczy, o których muszę napisać na blogu i zapominałem o nich, głównie dlatego, że spędzenie kilku dni z żoną było ważniejsze. A w wolnym czasie wymyślałem różne rzeczy i zapisywałem je i nie pisałem bloga.


Ale on do mnie woła...


Postaram się umieścić dziś tutaj dziś wszystko, co najważniejsze.

...

Dołączyłem do Google+ i uznałem, że na razie nie potrzebuję kolejnego publicznego kanału informacyjnego.


Lubię Twitter. Znoszę Facebook. Google+ wydaje się (przynajmniej dla mnie) osobliwą mieszanką obydwu rzeczy. Niekończący się ciąg powiadomień, że kolejne 500 nieznajomych osób umieściło mnie w swoich kręgach i że mnóstwo innych o mnie wspominało, był irytujący i rozpraszający. Nie dało się ich łatwo wyłączyć, ani odnaleźć sygnału w szumie (ani odnaleźć przyjaciół w tłumie osób, które gdzieś mnie umieściły). A kiedy zacząłem nieco narzekać (zgadzając się z Warenem Ellisem, że wśród tysięcy ludzi, którzy umieścili mnie w jakimś kręgu nie sposób odnaleźć tych znajomych, których ja chcę gdzieś umieścić) kilkaset osób pospieszyło z wyjaśnieniem, że Robię To Źle.

Dopiero te wiadomości przelały czarę goryczy. Dla mnie wyznacznikiem dobrej platformy społecznościowej jest fakt, że albo spełnia swoje zadanie w sposób łatwy i przejrzysty albo jest na tyle elastyczna, że można ją do swoich potrzeb dostosować. A czytanie, że „próbuję tego używać jak Facebooka, a tak naprawdę to jest jak Twitter” sprawiło, że zatęskniłem za Twitterem. A ponieważ Twitter nadal działa, usunąłem swoje konto Google+ z przekonaniem, że nie potrzebny mi kolejny złodziej czasu, kolejne miejsce do którego trzeba zaglądać i jeszcze jedna rzecz, która odciąga mnie od pracy i życia.


Po usunięciu konta Google+ zaczyna przysyłać pomocne powiadomienia o tym, że ktoś o tobie wspomniał lub dołączył cię do jakiegoś kręgu, nawet jeśli wcześniej wszystkie powiadomienia e-mailowe były wyłączone. Można temu zaradzić klikając w opcję „wypisz się” widoczną na dole e-maila, której nie było widać przy odczytywaniu go z telefonu, ale i tak nie powinienem być zmuszony wypisywać się z czegoś, do czego się w ogóle nie zapisywałem.)


W każdym razie życzę Google+ jak najlepiej. Pewnie za jakiś rok sprawdzę, jak wygląda, jeśli w dalszym ciągu będę korzystał z Internetu. A jeżeli nie będzie już można prowadzić bez tego bloga – pewnie nawet szybciej. I pewnie w końcu ma szansę stać się znakomitym portalem społecznościowym. Ale póki co jest to wersja beta, a większość użytkowników nie zdobędzie natychmiast tłumu osób śledzących (zakreślających?).


I tak oto z tym portalem się pożegnałem.

Zapoznałem się natomiast z Turntable.fm, serwisem (dostępnym na razie niestety tylko w USA) umożliwiającym stworzenie lub dołączenie do „pokoju” i zabawę w DJ-a. W jednym pokoju muzykę z obszernej bazy Turntable lub załadowaną przez siebie mogą puszczać w tym samym czasie cztery osoby. Ogromnie podobało mi się bycie DJ-em, zwłaszcza odkąd uznałem, że powinno się tam znaleźć więcej słowa mówionego i może się to nawet spodoba, więc stworzyłem http://turntable.fm/neilhimselfs_house_of_poetry [dom poezji]. Wpadam tam od czasu do czasu włączyć jakąś poezję i cieszy mnie niezmiernie, że inni też to robią.

...

Pojawił się The Nerdist Podcast:Oto link do wpisu http://www.nerdist.com/2011/07/nerdist-podcast-106-neil-gaiman/


Rozmawialiśmy z Chrisem o Craigu Fergusonie i wieczornych programach telewizyjnych. Rozmawialiśmy oDoctorze Who. Rozmawialiśmy o Johnie Hodgmanie, jego wyjątkowym spojrzeniu na świat i przerażających wąsach. Na koniec rozmawialiśmy o pisaniu i o tym, jak pisać. Wydaje mi się, że to naprawdę dobre.

Co więcej...


Opublikowano WITS z Fizgerald Theatre: Jeśli jeszcze nie słuchaliście, proszę bardzo:

Sporo linków do klipów i fragmentów, które nie zostały wyemitowane na http://minnesota.publicradio.org/radio/programs/wits/

...

W ubiegłą niedzielę pojechałem do Madison, by pojawić się niezapowiedziany i – miałem nadzieję – niespodziewany ma Konwencie Świata Dysku. Przez prawie dwie godziny rozmawiałem na scenie z Terrym Pratchettem o Dobrym omenie. Tak naprawdę był to pretekst, by spędzić trochę czasu z Terrym przed, w czasie i po panelu. Oznaczało to również, że rozmowa i ten niedługi czas, jaki mieliśmy do dyspozycji sprawił, iż nasz panel był o wiele „prawdziwszy” (w każdym znaczeniu tego słowa) niż zwykłe panele. Nie sypaliśmy z rękami przygotowanymi zawczasu anegdotkami, nie staraliśmy się uszczęśliwić widowni. Wystąpiliśmy jako para starych przyjaciół wspominających wydarzenia sprzed ponad 20 lat, którzy przypominają sobie nawzajem rzeczy, o których zdążyliśmy zapomnieć. Zaśpiewaliśmy też wspólnie piosenkę They Might Be Giants "Shoehorn With Teeth" [„Zębata łyżka do butów”] i okazało się, że pamiętamy prawie cały tekst.


Zdjęcie panelu podkradzione z bloga Pata Rothfussa:


Oraz zdjęcie, na którym Terry, ja i skrzydlata Emily Whitten (przewodnicząca NADWcon). Wskazuję na jej imponujące rajstopy.



A na tym zdjęciu Terry i ja zaskakujemy parę osób wchodząc razem na panel „Dobrego omenu”:



(Podziękowania dla fotografów.)


...


Jestem niewiarygodnie dumny z książki, którą napisałem, a którą Adam Rex teraz ilustruje. Powstała z myślą o najmłodszych czytelnikach. Można o niej przeczytać na blogu Adama: http://adamrex.blogspot.com/search/label/chu. Poniżej pierwsza ukończona ilustracja z książki, scena w Jadłodajni Moby'ego. Nasz bohater siedzi w prawym dolnym rogu, plecami do nas.


Ojoj. Mnóstwo pieprzu w powietrzu...


...

I na koniec coś od J. Michaela Straczynskiego... zamieścił ten tekst na swojej stronie na Facebooku, ale za jego zgodą wklejam tekst tutaj, żeby można go było poza Facebookiem przeczytać, zalinkować, pokazać innym i zgłosić się po książkę, zanim się skończą.


Nie muszę wam tłumaczyć kim jest Harlan Ellison, ani że napisał niektóre spośród najważniejszych odcinków seriali science-fiction. Jego scenariusze do „Po tamtej stronie”, „Star Treka”, „Strefy Mroku” i innych produkcji wygrały niezliczone nagrody i są uważane za kanon gatunku.

Jakiś czas temu zaangażowałem się w supertajny projekt przygotowywany przez wydawnictwo Publishing 180, które wydaje scenariusze z „Babylonu 5”. Dotyczył on scenariuszy, które napisał do tego serialu Harlan. (Uwaga: nie jestem właścicielem żadnej części P180, nie otrzymuję wynagrodzenia za udział w projekcie, robię to jako fan i wielbiciel.) Trzymam teraz w ręku wstępna wersję książki i chciałbym wszystkich uprzedzić, bo to coś naprawdę nie z tej ziemi.

Książka zatytułowana jest BRAIN MOVIES [„Filmy mózgu”] i zawiera scenariusze Harlana do odcinków “Soldier”[Żołnierz] i “Demon With a Glass Hand” [Demon o ręce ze szkła] serialu PO TAMTEJ STRONIE; “Paladin of the Lost Hour”[Paladyn Zaginionej Godziny] i “Crazy as a Soup Sandwich” ze STREFY MROKU, “Memo from Purgatory” [Notatka z czyśćca] z ALFRED HITCHCOCK PRZEDSTAWIA, “The Face of Helen Bournouw” [Twarz Helen Bournouw] i legendarny już manifest Harlana na temat pisania dobrej SF napisany specjalnie dla następnych scenarzystów BABYLONU 5. (Scenariusze „Paladyna” i „Demona” otrzymały prestiżową nagrodę Gildii Scenarzystów.)
W wielu przypadkach oprócz scenariusza jego plany, które zazwyczaj nie wychodzą w ogóle ze studia. Ale najbardziej zadziwiające, że do książki trafiła nie tylko ostateczna wersja odcinka HITCHCOCKA, ale i jego wcześniejsze wersje wraz z odręcznymi notatkami i poprawkami.

W czasie emisji odcinka nie mamy wglądu w umysł scenarzysty przy pracy, nie mamy szansy doświadczyć tej chwili, kiedy postanawia umieścić w nim jakąś kwestię lub ukształtować w dany sposób określoną scenę. Jak w ostatniej chwili zmieniło się jedno istotne zdanie. Widzimy tylko produkt końcowy. Dzięki szkicom z odręcznymi notatkami proces tworzenia rozgrywa się przed naszymi oczami. Możliwość zajrzenia do wnętrza umysłu pisarza jest niezmiernie rzadka.

Co najlepsze, nie są to złożone i łamane na nowo wersje. Scenariusze zostały zeskanowane i odtworzone dokładnie tak, jak zostały napisane.

A co może być lepszego dla przyszłych autorów SF, niż wskazówki samego Harlana Ellisona, jak pisać dobrze w tym gatunku, jak unikać pułapek i ulepszyć swoja twórczość?

Wartość tej książki dla aspirujących pisarzy, naukowców, kolekcjonerów, fanów i zwykłych ludzi, którzy uwielbiają SF w telewizji, jest nie do przecenienia. To nie jest po prostu zbiór scenariuszy, to ważny fragment historii.

Kiedy dowiedziałem się, że Harlan chce włączyć do książki manifest B5 (zatytułowany „Przerażająca Lista Rzeczy Których Nie Wolno Robić Pisząc Babylon 5”), zaproponowałem, że napiszę do niej wstęp. Wprowadzenie pt. „Dotknąć magii” znalazło się ostatecznie w książce.

I ostatnia, być może najfajniejsza wiadomość: ze względu na materiały dotyczące B5, wypuszczona zostanie pewna liczba książek podpisanych zarówno przeze mnie, jak i przez Harlana. Z jednym wyjątkiem, to JEDYNY raz, kiedy wspólnie z Harlanem podpisaliśmy książkę. Kiedy ta seria się skończy... więcej takich nie będzie.

Publishing 180 to niewielkie wydawnictwo, które nie ogłasza zapowiedzi na długo przed datą premiery, ale ta książka jest na tyle ważna i tak wyjątkowa, że poprosiłem o pozwolenie na poinformowanie o niej fanów B5 i fanów Harlana Ellisona. W ten sposób nikt zainteresowany nie przegapi okazji zdobycia egzemplarza z dwoma autografami.

Książka trafi do sprzedaży za parę tygodni, około 20. i automatycznie powiadomieni o tym zostaną subskrybenci listy mailingowej B5. Ale tutaj na pewno też o tym napiszę, jak tylko znajdzie się online. Jeśli nie chcecie tego przegapić – zapisy trwają na stronie www.harlanbooks.com


...

I właśnie zorientowałem się, że to jeszcze nie wszystko. Wygląda na to, że w moim domu zamieszkał nowy, obecnie bezimienny kot. Opowiem o nim w następnej notce.


I prawie zapomniałem – coś dla tym, którzy wytrzymali do końca - Steve Cleff namalował mój portret z przeznaczeniem na aukcję CBLDF. Potrwa jeszcze kilka godzin. Oto link.

niedziela, 27 marca 2011

Nowości: Gaiman o serialu Dobry Omen


Neil Gaiman opowiada wysłannikowi Tor.com o planowanym czteroodcinkowym mini-serialu na podstawie napisanej wspólnie z Terrym Pratchettem powieści Dobry Omen:


Znany z Monthy Pythona Terry Jones zajmie się adaptacją "Dobrego Omenu" dla telewizji. To wspaniale, bo wcześniej inny Terry - i inny Python - Terry Gilliam chciał nakręcić film. I jestem jego wielkim fanem, ale choć napisał świetny scenariusz, nie udało mu się zgromadzić potrzebnych funduszy.

W czteroodcinkowym serialu najlepsze jest to, że nie trzeba robić streszczenia. Nie zaczyna się pracy od decyzji co wyrzucić, bo wszystko się zmieści. Czasem można nawet coś dodać.

Głównym wyzwaniem dla Terry'ego Jonesa i jego współpracowników będzie umiejscowienie akcji w czasie.
W książce pojawiają się elementy, które praktycznie przeszły już do historii, jak choćby samochodowe odtwarzacze kaset magnetofonowych. A więc jaka to ma być przeszłość? Opowieść zaczyna się 11 lat przed główną akcją, więc czy to będzie 11 lat temu licząc od dziś, czy 11 lat przed bliżej nieokreślonym momentem z przeszłości?
Ale całe szczęście to już nie mój problem.

Nie sądzę, żebyśmy mieli się angażować w proces powstawania serialu. Rozmawiałem o tym z Terrym Pratchettem i uznaliśmy, że chcemy pojawić się na planie kilka razy, najlepiej w scenach kręconych w dobrych restauracjach. Może jako statyści, gdzieś w tle. I będziemy cierpliwie znosić kolejne powtórzenia ujęć, podczas gdy kelnerzy będą przed nami stawiać coraz to nowe pyszne dania. I raczej nic poza tym.
Ale nasze zamiary wobec "Dobrego Omenu" zawsze wyglądały tak, że znajdziemy najlepsze osoby do tego zadania i pozwolimy im robić swoje.



czwartek, 24 marca 2011

Widok z burzy lodowej

Neil napisał we wtorek 22 marca 2011 o 21:47


Jeden dzień spędziłem w domu, ale już jestem na kolejnym lotnisku i czeka mnie całonocny lot. Wolałbym być w domu albo z żoną w Bostonie. Ale przynajmniej w odróżnieniu od biednej Lorraine nie wracam do domu w burzy lodowej, która rozpętała się kiedy dojeżdżaliśmy na lotnisko. Przynajmniej tyle.

Wybieram się do Wielkiej Brytanii, gdzie przez cały dzień będę udzielał wywiadów na temat mojego odcinka Doctora Who, potem odwiedzę chorego znajomego, a potem zaszyję się na kilka dni, żeby pisać.

Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał, Terry Jones zrealizuje telewizyjną adaptację DOBREGO OMENU jako czteroodcinkowy serial. Szczegóły na http://www.hollywoodreporter.com/news/monty-python-writer-adapt-neil-168792




Widziałem w prasie wiele doniesień na temat tego, czy powstanie serial na podstawie Sandmana, czy nie. O ile mi wiadomo, nikt nie odkupił praw do telewizyjnej adaptacji SANDMANA od DC Comics. Znany jako scenarzysta Nie z tego świata Eric Kripke przedstawił DC i mnie swoja wizję - i on i jego podejście nam się spodobało, ale to nie był dobry moment, więc odpuściliśmy.
Myślę, że w tym roku DC Comics (i ja) spotkamy się z wieloma osobami zainteresowanymi zrobieniem serialu o Sandmanie i jeśli znajdziemy idealnego kandydata z idealnym podejściem do tematu, serial powstanie. A jeśli takiej osoby nie znajdziemy, nic z tego.

(Przy okazji: Matt Cheney nadal na bieżąco relacjonuje na blogu swoje wrażenia z lekturySandmana. Dotarł już do Zabawy w Ciebie.)

NIEGDZIEBĄDŹ zostało lekturą w ramach akcji Chicago One Book. Odbędzie się wiele wspaniałych imprez tematycznych, w tym moje dwa wystąpienia, czytanie sztuki i wycieczka po Chicago Pod. Szczegóły nahttp://www.chipublib.org/eventsprog/programs/oboc/11s_neverwhere/oboc_11s_greeting.php
Telefon nie pozwala mi na wstawienie linku, [ale nam się udało - przyp. noita :]

I właśnie obejrzałem gotowy, skończony odcinek Doctora Who, który napisałem. Jestem zadowolony. Kilku scen mi brakowało, ale z filmami zawsze tak jest. Przede wszystkim ogromne wrażenie zrobili na mnie aktorzy, reżyseria i muzyka. Oraz efekty specjalne. Ten odcinek sporo kosztował i od razu to widać.

piątek, 21 marca 2008

Różne rzeczy na które można kliknąć

W kwestii wszystkiego, co związane z Terrym Pratchettem - w Phoenix w stanie Arizona odbędzie się North American Discworld convention podczas Labor Day Weekend 2009 (4-7 września, może 3 również). Szczegóły na http://www.nadwcon.org/.

(Terry zaznacza też, że choć Matchitforpratchett to akcja nieoficjana, ten link jest jak najbardziej oficjalny: https://www.committedgiving.uk.net/art/public/donor.aspx?id=cc)

Pierwsza recenzja "The Dangerous Alphabet" ["Niebezpiecznego Alfabetu"], dziwacznej książki o alfabecie, którą napisałem z Grisem Grimlym na http://editoon.com/sandbox/?p=849.

Możecie zobaczyć jak Matthew Vaughn i Jane Goldman odbierają statuetkę za "Gwiezdny pył" na rozdaniu nagród Empire. (Wygrał w kategorii Najlepszy Film SF/Fantasy film, pokonując kilku znaczących konkurentów. Na tyle znaczących, że ani Jane ani Matthew nie zastanowili się nawet przez moment nad mową z podziękowaniami.)

Przez najbliższe 6 dni będzie można posłuchać opowiadania "Pani Mabb" Susanny Clarke przez stronę http://www.bbc.co.uk/radio4/arts/afternoon_play.shtml kliknijcie na "wtorek".

Naprawdę podobał mi się artykuł w "New Yorkerze" na temat Jamy'ego Iana Swissa i magii. (Jamy był moim doradcą od sztuczek z monetami w "Amerykańskich bogach" - patrz http://journal.neilgaiman.com/2008/03/american-gods-blog-post-10.html). Chyba nie ma tego online, ale możecie posłuchać jak Adam Gopnik opowiada o tym na http://www.newyorker.com/online/2008/03/17/080317on_audio_gopnik

--znów, żeby pozamykać wszystkie sprawy zanim rano wyruszę do Wielkiej Brytanii na Eastercon (http://www.orbital2008.org/). Mam nadzieję, że się tam zobaczymy...

...
Przepraszam wszystkich z okolic Portland, którzy pisali pytając, czy będę podpisywał książki, a jeśli nie, to czy mógłbym podpisać coś tylko dla nich. Nie. Może następnym razem (bo tym razme spędziłem kilka godzin podpisując się setkom modelarzy, animatorów, kostiumologów, cieśli i innych cudotwórców ze studia Laika. Głównie ich książki i plakaty "Koraliny", ale też kilka dziwnych rzeczy, w tym nagą Pannę Forcible).

Arthur C Clarke (i zamykanie wielu zakładek)

Maddy i ja wpadliśmy do Powells wracając z Laika. Maddy dostała od nich kupon prezentowy do Powells, a ja uwielbiam to miejsce. Obok książek Arthura C Clarke'a była informacja, że dzisiaj zmarł.

Spotkałem Sir Arthura C Clarke'a w 1985, gdy przyjechał do Wielkiej Brytanii promować film "2010". Zatrzymał się w hotelu Brown's w Londynie, gdzie odźwierni nosili cylindry, a wnętrze wyglądało jakby nie zmieniło się od stu lat. Przeprowadzałem a nim wywiad dla magazynu "Space Voyager", ale pamiętam tylko, że był bardzo miły i uprzejmy oraz swoje lekkie zdziwienie, kiedy odkryłem, że w jego głosie słychać lekki akcent z południowo-zachodniej Anglii. 22 lata temu, w tym starodawnym hotelu z drewna i skóry wydawał się być kimś z poprzedniej epoki, taki kruchy i mocno już starszy. Ale to on pokazał mi przyszłość, w której sam żył i to bardzo szczęśliwie.

Dorastałem czytając Clarke'a - książki takie jak "A Fall of Moondust" i "The Deep Range"["Kowboje oceanu"] przeczytałęm i pokochałem zanim skończyłem 10 lat, ale największe wrażenie wywarło na mnie opowiadanie "The Nine Billion Names of God" ["Dziewięć miliardów imion Boga"].

W "The Guardian" jest wspaniały wywiad z Terrym Pratchettem. Chociaż chciałbym znaleźć się w tym samym pokoju co Terry, kiedy będzie on czytał ostatnie zdanie: "Good luck, you sweet man" ["Powodzenia, słodki człowieku."] Pamiętam jaki odgłos wydał z siebie Terry, kiedy mu powiedziałem, że jego ochroniarz na jednym z konwentów opisał go jako "radosnego starego elfa". Nie wydaje mi się, żeby zęby rzeczywiście mu zgrzytały, ale i tak był to raczej radosny odgłos, a Terry powiedział kilka rzeczy, które zupełnie elfom nie przystoją.

Pamiętajcie o http://www.matchitforpratchett.org/.
...
Wznowiony został zestaw kart Tarota Vertigo Dave'a McKeana wraz z towarzyszącą mu książką Rachel Pollack - szczegóły na http://www.dccomics.com/dcdirect/?dcd=3403. Karty możecie zobaczyć na http://www.elsewhere.org/tarot/vertigo/
...
Brytyjski "Daily Star" odtworzył scenę z nagą-gdyby-nie-ociekała-złotem Angeliną Jolie z "Beowulfa" z żywą modelką http://www.dailystar.co.uk/news/view/32553/Daily-Star-babe-Claire-s-Jolie-good/
"Claire, lat 23, z pewnością została dotknięta przez króla Midasa, a nam pokazuje swoje złote globy..."
...

To był Najlepszy Światowy Dzień Książki w Historii.

...
Znacznie lepszy artykuł o pszczelim wypadku na autostradzie z "Sacromento Bee". (Tak nazywa się ich gazeta.)
...

Neil,
Wiem, że mówiłeś, że nie będziesz zajmował się "znajomymi" na last.fm, ale czy mimo wszystko mógłbyś? Pytam, bo tylko tak mogę obejrzeć Twoją listę utworów i słuchać Twojej muzyki przez moje domowe centrum rozrywki (program, którego używam pozwala mi wybierać i słuchać stacji radiowych tylko moich "znajomych"; nie mogę po prostu wybrać nazwy użytkownika.)
To tylko ciekawość, zrozumiem, jeśli nie zechcesz otworzyć tej puszki Pandory! :-D

Zmieniłem zdanie i teraz, żeby ułatwić wszystkim życie automatycznie akceptuję każdego, kto na LAST FM mnie zaprosi. http://www.last.fm/user/neilhimself to mój profil -- na http://www.last.fm/music/Neil+Gaiman możecie znaleźć moje rzeczy do przesłuchania lub ściągnięcia.

wtorek, 18 marca 2008

wybiegając z domu

Neil napisał w niedzielę 16 marca 2008 o 8:56

Niekiedy tracę poczucie czasu - za kilka dni Maddy i ja wybieramy się na parę dni do studia Laika w Portland żeby zobaczyć plany zdjęciowe "Koraliny". Prawdę mówiąc, większośc pracy będzie miała do wykonania Maddy - chcą, żeby przeprowadziła wywiad ze mną, z Henrym Selickiem i kilkoma osobami z ekipy. Myślałem, że mam jeszcze wiele godzin do wyjścia. Może nawet dni. I nagle ledwie przytomnym wzrokiem spoglądam jaki jest dzień podczas gdy Lorraine oznajmia mi, że na podjeździe czeka samochód, a Maddy i ja wychodzimy za piętnaście minut, więc pewnie powinienem założyć skarpetki.

Drogi Neilu,
Dzięki, że napisałeś o inicjatywie aby zmierzyć się z dotacją Terry'ego Pratchetta
na rzecz Alzheimer's Research Fund w wysokości 1 miliona dolarów . W ramach aktualności w tej sprawie: jest już strona internetowa - http://www.matchitforpratchett.org/ oraz grupa na Facebook (naturalnie) - Matching Funds with Terry Pratchett. Warto wspomnieć na Twoim blogu także o nich.
Do zobaczenia na Orbital.
Wszystkiego dobrego,
Nina


Absolutnie. Zostały wspomniane.

Wydaje mi się również, że wślizgnąłem się do równoległego wszechświata, gdzie wszystko jest na odwrót. "The Sun" drukuje wiernie wszystko co powiedział, podczas gdy "Daily Telegraph" stara się podkoloryzować i sprawić, by brzmiało kontrowersyjnie.