Jima Rigneya, który pisał pod pseudonimem Robert Jordan, poznałem na nabożeństwie żałobnym z powodu śmierci mojego przyjaciela, Mike'a Forda. (Mike umarł we wrześniu zeszłego roku, kiedy byłem w Londynie). Jim należał do przyszywanej rodziny Mike'a- Mike zostawał z Jimem i jego żoną w trakcie wakacji. Jim był na nabożeństwie na wózku inwalidzkim, wątły, lecz szczęśliwy (tak szczęśliwy, jak to tylko możliwe, jak wtedy powiedziałem). Poznaliśmy się, porozmawialiśmy i polubiliśmy, połączeni utratą przyjaciela, i od tego czasu regularnie wymienialiśmy e-maile.
Lubiłem go.
Właśnie dowiedziałem się, że wczoraj umarł.
I, lekko zszokowany, pomyślałem bezsensownie "Muszę przestać przyjeżdżać do Wielkiej Brytanii we wrześniu, jeśli tak się dzieje przy każdej mojej wizycie." Tak jakby, zostając w domu, mógłbym ochronić wszystkich przed śmiercią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz