Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mitch Benn. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Mitch Benn. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 22 czerwca 2014

WIEŚCI: Strażnicy, Sandman, Chu, Rosja i Cthulhu w butach klauna

Neil napisał w piątek 7 lutego 2014 r. o 23:40


Właśnie napisałem do Amandy przyznając, że jestem najnudniejszym człowiekiem na świecie. W tej chwili moje życie zdaje się polegać na pisaniu i – raz dziennie – bieganiu. Nowy iPod nano postanowił robić to samo, co jego poprzednik, czyli restartuje się na 2 minuty przed końcem planowanej przebieżki, więc postanowiłem go przechytrzyć nie mówiąc mu jak długo zamierzam biegać i sposób działa.

Dostaję od J.H. Williamsa narysowane strony Sandmana: Uwertury, podczas gdy ja wysyłam mu inne. Te, które do mnie przychodzą to chyba najpiękniejsze przykłady mainstreamowego komiksu, jakie w życiu widziałem. Te, które sam wysyłam… cóż, wszyscy bohaterowie pozostali sobą. A jeżeli spotykaliśmy ich już wcześniej – brzmią dokładnie tak samo. I to naprawdę dziwne, że kiedy pojawia się postać, której nie pisałem od 1995 r., wszystko co robię przy pisaniu dialogu to słucham i zapisuję co mówi. W pewnym momencie potrzebowałem opowieści wewnątrz opowieści, więc na trzech stronach streszczam historię, którą kiedyś planowałem nawet rozwinąć w samodzielną, dużą miniserię…

Wszystkie wstępy, które zgodziłem się napisać w ciągu ostatnich trzech lat są nagle potrzebne na już, więc je piszę. To po części świetna zabawa, bo mam okazję opowiedzieć o rzeczach, które kocham i wytłumaczyć, dlaczego kocham te książki, ale ponieważ wszystkie muszę oddać na raz, czuję się trochę, jakbym odrabiał pracę domową.

piątek, 14 marca 2014

Doskonały tydzień

Neil napisał w piątek 18 października 2013 o 19:30

Trasa rozpoczęła się 13 czerwca od spotkania i rozdawania autografów w Bath. Następnie pojechałem do Stanów i Kanady, potem wróciłem do Anglii przez Holandię i skończyłem pod koniec sierpnia w Szkocji. W trasie podpisałem ok. 75 tys. Książek, z czego większość to Ocean na końcu ulicy. Po sześciu tygodniach wróciłem do Wielkiej Brytanii na mini-trasę promocyjną Na szczęście, mleko… To był taki aneks do trasy, jej ostatni odcinek. A mimo to spotkało mnie wówczas kilka najprzyjemniejszych momentów w ciągu całego roku, w tym jedno z najlepszych spotkań z czytelnikami w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem.

Pierwszego dnia po powrocie do UK udałem się do National Theatre na premierę The Light Princess („Lekkiej księżniczki”), przepięknego musicalu Tori Amos. To baśń mówiąca o feminizmie, ekologii i o tym jak ważne jest odczuwanie i okazywanie emocji. Wykonawcy są znakomici, piosenki piękne, a efekty latania (i unoszenia się w powietrzu) – powalające. Publiczność była zachwycona i nagrodziłą spektakl owacją na stojąco. Wyszedłem przekonany, że zdania krytyków będą podzielone i opinie, które następnego ranka ukazały się w gazetach były mieszane. Recenzent w Daily Mail dał sztuce jedną gwiazdkę, a zachwyconą publiczność uznał za „ociężałą umysłowo”, natomiast Daily Express ocenił Księżniczkę na pięć gwiazdek:

Ta szalona, ale i przepiękna fantazja z elementami pantomimy, baletu, cyrku i opery, a także teatru muzycznego wymyka się kategoryzacji. Amos zapewnia, że każdemu facetowi, który zabierze dziewczynę na randkę na to przedstawienie z pewnością się poszczęści. Nie znam się na tym. Wiem tylko, że ja chętnie poszedłbym na to jutro, i następnego dnia również.

Moim zdaniem to było magiczne.

poniedziałek, 1 listopada 2010

Nienoszenie swojej koszulki i wibrujące kaczuszki

Neil napisał w poniedziałek 25 października 2010 o 14:44

Pomimo (możliwe, że właśnie dlatego,) że przez większość roku mieszkam poza Wielką Brytanią jestem niezwykle dumny z BBC.

Muszą oni stawiać czoła poważnym cięciom budżetowym (na tyle poważnym, że pozostaje mi mieć nadzieję, iż Doctor Who nie będzie polegał na dwóch postaciach, które w małym mieszkanku w Cardiff będą grały w pchełki, by zadecydować o losach wszechświata).

Mitch Benn też jest z nich dumny. Obejrzyjcie klip i zobaczcie dlaczego i jak bardzo...



Tutaj jest opowieść o tym, jak powstał ten klip. Mitch przysłał mi koszulkę Dumny z BBC, którą miałbym teraz na sobie, gdyby właśnie nie była w praniu.

Zamiast pokazywać się w niej, zapraszam na http://mitchbenn.com/proudofthebbc/, gdzie możecie zakupić własną koszulkę. Możecie nosić ją gdziekolwiek na świecie, aby zaznaczyć, jak dumni z BBC jesteście albo żeby po prostu pokazać, że szałowo wyglądacie w czarnej koszulce.

...
Mój odcinek Arthura pokazano dziś w USA. (Nie we wszystkich częściach kraju już go wyemitowano, trzeba sprawdzić lokalny program. Odcinek jest zatytułowany Falafelosophy.) PBS twierdzi, że mają w planach umieszczenie go w sieci już wkrótce - kiedy tylko to zrobią, zamieszczę link.

A tu jest wywiad przeprowadzony przez Ace Hotel w Nowym Jorku podczas mojego pobytu u nich. W wywiadzie występują wibrujące kaczki i Wielki Gejowski Samochód z Lodami. Jest tam też zdjęcie mnie grającego na ukulele.

[tłumaczenie wywiadu już wkrótce - przyp. noita]

...

Zachwyciło mnie to:
Nie mam pojęcia, czy w ten sposób należy komentować wpisy na blogu. Jeśli nie, po prostu udawaj, że wcale tego nie przysłałam. :-)

Komentarz do ostatniego wpisu na blogu:

"Właściwie istnieje zbyt mało tradycji dawania sobie książek."

Kiedy
ja i mój mąż zamieszkaliśmy razem, połączyliśmy nasze zbiory książkowe. Ale powstał problem w postaci książek, które lubiliśmy oboje, a teraz mieliśmy w dwóch egzemplarzach. Na początku nic z tym nie zrobiliśmy. Bo co, jeżeli uznamy, że wcale do siebie nie pasujemy - gdy się z kimś rozstajesz, zabierasz swoje książki, prawda? Ale po jakimś czasie postanowiliśmy pozbyć się zdublowanych tytułów na znak, że zawsze będziemy razem i już nigdy nie będziemy potrzebować dwóch egzemplarzy Nigdziebądź.

Wymyśliliśmy więc, że każdemu z gości na naszym ślubie wręczymy książkę (lub płytę) spośród tych powtarzających się, żeby oni też uczestniczyli w podjętej przez nas decyzji. Co więcej, była to dobra książka, skoro oboje ją lubiliśmy (No może z wyjątkiem Miecza Shannary, którego obydwa egzemplarze z chęcią byśmy oddali, gdybyśmy tylko znaleźli jakichkolwiek chętnych. :-) i będzie pamiątką ze ślubu.

I od tamtego czasu szczęśliwie jesteśmy razem (już dziewięć lat), nie czuję potrzeby odzyskania żadnej z rozdanych książek i pomysł wciąż podoba mi się jako symboliczny gest. Dla nas znaczył o wiele więcej, niż tradycyjne ceremonie.

Pozdrowienia (i dzięki za wszystkie wspaniałe książki!)
Monika


i to:

Drogi Panie Gaiman,

Po przeczytaniu wpisu o nowych tradycjach dawania książek chciałam tylko wspomnieć (jak zapewne również wiele innych osób, ale tak na wszelki wypadek napisałam), że w Norwegii istnieje tradycja dawania/czytania opowiadań detektywistycznych lub kryminałów na Wielkanoc, nazywa się to
påskekrimm czyli dosłownie "Wielkanocna zbrodnia".
Najlepszego,

Solveig Felton -- Szwedka, nie Norweżka, w razie gdyby był Pan ciekaw i doczytał tak daleko.

P.S. Dziękuję, że Pan pisze! Choć nie podoba mi się wszystko, co Pan piszę (przykro mi!), większość podoba mi się na tyle, że zawsze z chęcią sięgam po Pana nową książkę, a niektóre rzeczy podobają mi się tak bardzo, że tylko szukam pretekstu, aby wręczyć je przyjaciołom.


Pomysł All Hallow's Read uzyskał wspaniały odzew od blogujących. Monica Edinger opisuje akcję w Huffington Post:

http://www.huffingtonpost.com/monica-edinger/my-response-to-neil-gaima_b_772941.html

...a Bloggess (Blogini) nie tylko o niej pisze, ale załącza też zdjęcie w wannie w stylu Lśnienia: http://thebloggess.com/?p=8787

A Joe Hill, który napisał jedną z najbardziej przerażających książek ostatnich czasów, Pudełko W Kształcie Serca, popiera tę tradycję i poleca kilka książek na http://joehillfiction.com/?p=1678

(Mnóstwo wspaniałych propozycji strasznych książek również na http://www.facebook.com/neilgaiman.)

Gwoli uściślenia: nie proponuję rozdawania książek czy komiksów zamiast czekoladowych batoników i najeżonych żyletkami jabłek (w krajach, gdzie rozdaje się słodycze na halloween). (Choć niektórzy postanowili tak zrobić - kilka osób napisało, że zajrzeli do sklepów z używanymi rzeczami i wynieśli z nich pudła książek R.L. Stine'a, które zamierzają rozdać dzieciakom.)

Proponuję nieco inny zwyczaj.

Podarowania komuś strasznej książki w to halloween.

Nie chodzi o to, żeby każdemu, kogo znacie dać straszną książkę. Wybierzcie jedną albo kilka osób, na których wam zależy. Dajcie im w tym tygodniu książkę, która sprawi, że włosy zbieleją im z przerażenia.

wtorek, 25 marca 2008

Na Easterconie

Neil napisał w sobotę, 22 marca 2008r.

To świetny zjazd (w hotelu, którego rozplanowania nie mogę do końca pojąć).

Mój pierwszy Eastercon był to Seacon w Brighton w 1984r- ogromna i wspaniała sprawa. Miałem 23 lata i byłem polotkiem zachwyconym zjazdem. Nadęty, gamoniowaty, przetrząsający pokój sprzedaży w poszukiwaniu książek Lionela Fanthorpe'a dla "Ghastly Beyond Belief", okazjonalnie mylony z Clivem Bakerem (dlaczego?), zacząłem wtedy podejrzewać, że znalazłem swoją zgraję. A teraz, 24 lata później, jestem jakąś dziwną istotą-weteranem na Easterconie, na który przybyło 1300 osób-- najwięcej od, em, Seaconu w 1984r-- i, pomimo obaw, które wyrażali moi przyjaciele na temat pospolitości bycia fanem, zdaje się tu być całe mnóstwo ludzi w wieku w jakim po raz pierwszy byłem na Easterconie lub nawet młodszych, którzy nawet w tej chwili mogą podejrzewać, że prawdopodobnie znaleźli swoją zgraję.

Sumując, to dobra rzecz.

Mnóstwo starych znajomych, paru nowych- China Mieville i Charles Stross są także Gośćmi Honorowymi, a Charlesa znam od 20 lat. (Chinego trochę krócej.) Po raz pierwszy zapisałem się do księgarni Gościa Honorowego Fanów Roga Peytona z Kimem Newmanem w 1985r. dla "Ghastly Beyond Belief"... Ciągle wpadam na ludzi, których chyba rozpoznaję. Potem w umyśle ujmuję im 25 funtów, sprawiam, że ich włosy są ciemniejsze i zdaję sobie sprawę kim oni są.

Rano byłem na ciekawym (choć nikt z nas nie był tak do końca obudzony) spotkaniu panlowym na temat mitologii, a po południu na wspaniałym spotkaniu panelowym na temat Fantastycznego Londynu. Zjadłem obiad z Patrickiem Nielsenem Haydenem, a kolację ze zdumiewająco miłym Paulem Cornellem-- którego zdecydowanie wspieram w kwestii Hugo, przynajmniej dopóki Steven Moffat nie przyjdzie z obiecanymi lodami. W takim wypadku mogę zacząć się wahać. Spędziliśmy kolację gadając jak nakręceni o Doctorze Who. To była świetna zabawa-- a mi udało się mu powiedzieć nieznany fakt o Dr Who, o którym nie wiedział. Możliwe, że nawet Steven Manfred o tym nie wie. Holly powiedziała, że byliśmy naprawdę słodcy i że bawiła ją ta rozmowa może z wyjątkiem tego, jak zaczęliśmy mówić o początkowych seriach. Pomiędzy tym wszystkim było też mnóstwo podpisywania.

Spotkałem mojego rumuńskiego wydawcę i dostałem rumuńskie egzemplarze moich książek, a także obiecałem przemyśleć wizytę w Rumunii...

Jutro mnóśtwo fajnych rzeczy-- chcę trochę poczytać w trakcie mojego czasu dla Gościa Honorowego, ponieważ jedyne zaplanowane czytanie jest dla dzieci ("Wilki w ścianach"), ale muszę jeszcze zdecydować co chcę przeczytać.

Mitch Benn zagra na zjeździe jutro wieczorem. Właśnie wysłał mi linka do swojego ostatniego video. To piosenka z okazji urodzin o charakterze politycznym. Ale melodia jest miła i wpada w ucho...