A zatem serdeczne gratulacje dla Jonathana i lektora Edoardo Balleriniego.
Na świecie są miliony zdolnych pisarzy. Są setki tysięcy dobrych i jest też garstka znakomitych. A ja, późną nocą, próbuję ustalić na czym polega różnica między nimi. Czym jest ten niemożliwy do zdefiniowania pierwiastek, który się ma albo się go nie ma, a który sprawia, że ktoś jest znakomitym pisarzem.
I nagle zdałem sobie sprawę, że zadaję złe pytanie, bo pisarze nie dzielą się wcale na dobrych i znakomitych. Tak naprawdę chodzi mi o to, co czyni pisarza wyjątkowym. Bo kiedy jako dziecko podróżowałem londyńskim metrem przyglądałem się ludziom wokół. I co jakiś czas dostrzegałem kogoś, kto został już narysowany – uroda z Williama Morrisa, groteska od Berniego Wrightsona – lub opisany – nawet we współczesnym Londynie można spotkać wiele postaci rodem z Dickensa. I nie chodziło o malarzy czy pisarzy, którzy realistycznie oddawali życie. Wyjątkowi byli ci, którzy przedstawiali je w tak osobisty sposób, iż wydawało się, że w pewnym sensie tworzą życie, tworzą świat i oddają go tobie. A kiedy raz spojrzało się na świat ich oczami, nie dało się już tego cofnąć, przenigdy.
Jest kilku tak wyjątkowych pisarzy. W swoich książkach tworzą światy, a może raczej otwierają okno, drzwi czy czarodziejskie okiennice i odkrywają świat, w którym sami żyją.
Na przykład Ramsey Campbell pisze opowiadania i jeżeli przeczyta się ich bardzo wiele, przekształcą twoją wizję świata tak, że stanie się on szarym i złowieszczym miejscem, w którym dziwne kształty przemykają, widoczne tylko kątem oka, a smuga dymu czy smagana wiatrem plastikowa reklamówka nabierają jakiegoś ponurego znaczenia. Po przeczytaniu odpowiedniej ilości książek R.A. Lafferty'ego odkryjesz, że żyjesz w przedziwnym, niewiarygodnym świecie, którego mieszkańcy pochodzą wprost z jakiegoś kosmicznego żartu, jeżeli w ogóle to wszystko nie jest snem.
Jonathan Carroll zmienia. Jestem jednym z tych wyjątkowych, jednym z bardzo nielicznych. Maluje świat takim, jakim go widzi. Otwiera okno, o istnieniu którego nawet nie wiedzieliście i zaprasza do wyjrzenia przez nie. Użycza w tym celu swoich oczu i dzięki temu można podziwiać świat zupełnie nowy, świeży i szczery.
W księgarnianym wszechświecie mdłych i jednakowych pisarzy i książek, świat wypływający z wiecznego pióra Carrola jest tak wspaniały, orzeźwiający i magiczny, jak nowa kochanka lub chłodna woda na pustyni. Rzeczy mają znaczenie. Można zakochać się w występujących u niego kobietach i mężczyznach, martwić się, gdy dzieje się im krzywda, nienawidzić, gdy zdradzają lub zawodzą i cieszyć, gdy udaje im się wykraść moment magii i życia w obliczu śmierci i nieuniknionej nicości.
Około ośmiu lat temu byłem na kolacji z Jonathanem Carrollem, Davem McKeanem i kilkorgiem przyjaciół. To, co zapamiętałem najlepiej to nie jedzenie czy rozmowa (choć pamiętam, że Jonathan opowiadał nam historie z własnego życia, które potem znalazłem w Całując ul). Najlepiej zapamiętałem proces stawania się postacią Jonathana Carrolla wśród innych jego postaci. Byliśmy błyskotliwi i zabawni, mądrzy i przepełnieni światłem, inteligentni i piękni mężczyźni i kobiety.
Byliśmy artystami, twórcami i czarodziejami.
Dopiero kilka dni później zauważyłem, że znów stałem się zwykłą, przyziemną osobą.
Tworzenie literatury sprawia, że stajesz się nieszczególnie przychylnie nastawiony do jej czytania. Zaczyna się od miłości do książek i opowieści, lecz szybko pojawia się znużenie i coraz trudniej jest znaleźć coś zadowalającego. Sam czytam coraz mniej literatury pięknej, a radość i entuzjazm, które niegdyś z niej czerpałem odnajduję w coraz dziwaczniejszych pozycjach z literatury faktu lub w poezji. Ale nowa książka Jonathana Carrolla, jak pisano niegdyś na tylnych okładkach, to wciąż powód do świętowania.
Powieści Carrolla, które odniosły największy sukces przekraczają granice pomiędzy gatunkami literackimi. Jest w nich więcej życia, więcej jaj, są prawdziwsze niż wszystko, co do tej pory mieliście okazję czytać. Czasem fantastykę nazywa się "realizmem magicznym", żeby dodać jej powagi, ale to jak dziwka, która chciałaby być nazywana "damą wieczoru". Natomiast książki Jonathana Carrolla mają pełne prawo do miana realizmu magicznego, jeżeli upieracie się przy nadawaniu etykietek.
Ja nazywam je opowieściami Jonathana Carrolla i tyle. Jest jedym z tej niewielkiej garstki i należy do bractwa. Jeżeli mi nie wierzycie, sięgnijcie po Muzeum Psów, Dziecko na niebie, Śpiąc w płomieniu, Upiorną dłoń lub którąkolwiek inną powieść (na stronie z pewnością znajdziecie pełną listę)
i przekonajcie się sami.
Użyczy wam swoich oczu i wasze spojrzenie na świat zmieni się na zawsze.
A teraz coś z nieco innej beczki.
Wspaniała piosenka Josha Rittera oraz klip wykonany przy użyciu 12 tysięcy kartek.